Ile to razy, będąc na spacerze w lesie natknąłeś się na miejsca, gdzie osobniki rodzaju ludzkiego nielegalnie tworzą wysypiska śmieci, jedne są mniejsze, inne większe. Jak już powstaną, wydają się przyciągać kolejnych miłośników dzikich wysypisk, a z czasem rosną, wrastając w okoliczny krajobraz.
Podobno dziś jest to zjawisko rzadsze, ale ciągle i nieustannie nasz gatunek ludzki z charakterystyczną dla siebie zapalczywością szuka sposobu na znaczenie terenu swoim syfem. Teraz jednak, przedstawiciele naszego gatunku, myśląc, że robią to subtelniej, zostawiają znaki swojej bytności mniejsze, ale częstsze. Tu butelka, tam papierek, nic szczególnego, stałość w krajobrazie, jak kwiatki na wiosnę.
Czasem myślę, że jesteśmy jak ten pies na spacerze, który za wszelką cenę chce obsikać każde drzewko, każdy narożnik budynku, każdy znak. Tak, jak on sika, tak my z determinacją wciąż szukamy miejsc, gdzie jeszcze nie ma śladu naszej bytności, a przynajmniej nie tej regularnej. A przecież czym dalej od naszych ludzkich siedzib tym łatwiej, bo to kamer mniej, bo wścibska sąsiadka z okna nie będzie obgadywać, a jeszcze jakiś ekologiczny zapaleniec nam się trafi. Lepiej rzucić na uboczu, jak to mówią czego oko nie widzi, tego sercu nie żal.
I uwierzcie mi, wcale a wcale nie myślę o koszach w mieście, o jakimś zakazanym zaułku w miejskiej dżungli, nic z tych rzeczy. Nasz gatunek syfi wszędzie! Jesteśmy takimi brudasami, że śmieć w przydrożnym rowie wydaje się stałym elementem krajobrazu, wręcz wymaganym dla zaspokojenia naszej ludzkiej próżności. Jest jak figurka na półce, jak doniczka z ładnie kwitnącym kwiatkiem. Taki gadżet, uzupełniający krajobraz, nadający mu ludzki charakter.
Na wiosnę nasz gatunek, a przynajmniej jego część, ta o bardziej wysublimowanych gustach, gromadzi się w stada by usunąć wszędobylskie oznaki naszej ludzkiej wyższości nad innymi gatunkami, by dać szansę innym osobnikom na ponowne znaczenie terenu świeżymi atrybutami ludzkiej wyższości. A fantazji nam nie brakuje, absolutnie, ona jest wręcz nieograniczona.
Czasem przypadek tworzy pewną historię i pobudza do refleksji, bądź wkurza nas wewnętrznie tak mocno, że musimy z siebie wylać frustrację, która w nas aż bucha, jak gorąca para z kotła.
Tak więc dziś, całkowitym przypadkiem, trafiliśmy na pogranicze dwóch siedzib ludzkich, tj. Kuźniki i Aniołki. Jadąc leśnym duktem, który w bliżej nieokreślonej przyszłości połączy Bledzianów z Ostrzeszowem, cieszyliśmy oczy pięknem przyrody. No cóż, nasi byli tu przed nami.
Zerkając przez boczną szybę dojrzałem jakieś śmieci w bocznej drodze prowadzącej donikąd. Typowy leśny trakt, potrzebny leśnikom, nic szczególnego. Auto powoli toczyło się dalej, zanim mój mózg przetrawił to, co widziałem. To nie było typowe gromadne znaczenie terenu, to nie były planowo wywożone atrybuty ludzkiej wyższości.
Wróciliśmy.
Butelka po kolorowym 2l napoju, opakowania po e-papierosach, folia po czteropaku popularnego piwa, jakaś puszka, pewno z tego czteropaku. Jakaś szklana butelka po zdesperowanym piwie, tu jakaś chusteczka, tam ręcznik papierowy. Co wyprostowałem plecy, podnosząc z ziemi kolejny śmieć, moim oczom ukazywał się kolejny i kolejny. Nie gromadnie, ale jakoś wszystkie w pobliżu.
Posiadana reklamówka szybko nam się zapełniła. Uznaliśmy, że jest okej i możemy jechać dalej. Może 100, a może 200 metrów dalej koleżanka Ania prosi by się zatrzymać, bo na bocznej drodze leży butelka. No była, faktycznie. Jedna, samotna w środku lasu. Czekam na miejscu kierowcy, a ona nie wraca… Ania idzie ludzkim tropem, kroczy między drzewami, podnosząc kolejne trofea.
Cztery czy pięć butelek wylądowało w bagażniku naszego redakcyjnego Punto. Jedna szklana, bardzo mocno nagrzana, nawet wymieniliśmy uwagi na temat zagrożenia pożarowego i ludzkiej głupoty. I tu w sumie historia mogła się zakończyć: pojechali, pozbierali worek śmieci i pożalili się.
Ehh.
Skierowaliśmy się ku “jedenastce” by wracać do redakcji, ale los tak widocznie chciał, że trafiliśmy na naszych strażaków, którzy w lesie gasili ściółkę. Kilku okolicznych mieszkańców już wracało z łopatami i wiadrami po wodzie, sytuacja była już opanowana. Zadaniem strażaków było odpowiednio zalać zarzewie pożaru. Możliwe, że ten ogień miał swoje źródło właśnie w takiej rzuconej niedbale butelce, gdzie słońce i susza dopełniły całości. Nie wiem, możliwe. Wręcz bardzo prawdopodobne.
Jednak cokolwiek by nie mówić, nigdy nie zrozumiem gatunku ludzkiego, który z tylko sobie znanych powodów, zostawia syf po sobie w każdym możliwym miejscu. Ileż sił wkładamy w to, by nawet w środku lasu pozostawić znak, symbol “to ja, człowiek, byłem tu”. To irytuje, ale może być także źródłem tragedii ludzi, mieszkających w pobliżu. Bo nie zawsze jest ktoś z łopatą i wiadrem wody, co ruszy działać, zanim straż przyjedzie.
I tak sobie myślę, że gatunek ludzki jest nieodgadniony, pełen sprzeczności. Z jednej strony szczycimy się osiągnięciami XXI wieku, myjemy się codziennie, zmieniamy ciuchy, dbamy o fryzury, cerę, staramy się być modni. Mieszkamy w pięknych domach, jeździmy coraz ładniejszymi autami. A jednocześnie jesteśmy największymi brudasami na naszej planecie. I co mnie smuci najbardziej, już nawet tego wspomnianego psa można nauczyć sikania w odpowiednim miejscu.
Ale człowieka drogi do kosza już nie.
Tomasz Pach