Pan Grzegorz oraz jego sąsiedzi, od kilkunastu dni usiłują walczyć z unoszącym się w powietrzu uciążliwym odorem. Aby zapoznać z tą sytuacją mieszkańców powiatu, skontaktował się z naszą redakcją.
– Mieszkam na pograniczu wsi Parzynów i Rogaszyce. Tam też znajduje się pole popegeerowskie, około 25 ha, które dzierżawi pewien rolnik z Ostrzeszowa. 29 sierpnia br. na dzierżawione od agencji pole wywiózł odpady z oczyszczalni ścieków. Te odpady można za darmo wziąć z oczyszczalni, ile się chce. Rzecz w tym, że to nie jest obornik z chlewni czy od bydła. Odpady, które przywiózł teoretycznie są suszone, ale od spodu one gniją. Jak to zrzucił, zaraz niesamowity smród uniósł się w okolicy. Po pierwsze nie dochował zasad, które obowiązują przy składowaniu takich odpadów, zresztą zwykłego gnoju także. Tam powinna zostać rozłożona folia lub choćby zrobiona podściółka, na grubość 20-30 cm, żeby te substancje nie przenikły zbytnio do ziemi. To nie zostało wykonane, mamy zatem ziemię skażoną azotami i inną chemią. To leżało przez kilka dni. Zadzwoniliśmy na straż miejską, bo już od smrodu nie szło wytrzymać. Następnego dnia pojechałem znowu, zobaczyć czy to zniknęło – ale gdzie tam. Tymczasem ten pan zaczął przywozić nowy „towar” z oczyszczalni – tym razem go nie składował, lecz od razu roztrząsał po polu. Jak to skończył, dopiero zabrał się za rozwożenie tych wcześniej bryzowanych odpadów. Po trzech dniach ta bryza zniknęła, ale zgodnie ze sztuką rolniczą to powinno zostać zaorane – nic z tego. Ta ziemia nie została przewrócona na drugą stronę, co przykryłoby odpady i ograniczyło smród, ona tylko została przemieszana jakąś broną rekultywacyjną. Teraz to całe dziadostwo przywiezione z oczyszczalni rozkłada się na całej połaci pola i ten odór jest jeszcze bardziej dotkliwy. My w ogóle nie jesteśmy w stanie przewietrzyć domu.
Można by jednak powiedzieć – na wsi ma prawo śmierdzieć.
– Ma prawo, ale to nie jest obornik. Byłem dowiadywać się w tej sprawie w ARiMR oraz w Agencji Doradztwa Rolnego. Owszem, ten „nawóz” jest dopuszczony, ale pod kilkoma warunkami. Gospodarz jest zobowiązany do przeprowadzania badań tej ziemi. Odpowiednie służby powinny określić, czy aby nie przekracza ona dopuszczalnej normy toksyczności. W końcu na tych odchodach z oczyszczalni rośnie potem zboże, które w formie pieczywa trafia na nasz stół. I my to mamy jeść?
Naturalny obornik nie niesie tak długo zapachu, nawet niezaorany po kilku dniach przestaje śmierdzieć. A z tego będzie unosił się odór jeszcze z półtora miesiąca. Wiem, bo taka sama sytuacja miała miejsce w zeszłym roku i też mieliśmy „przerąbane”. Wtedy żeśmy nie reagowali, a może trzeba było. Szczególnie nie idzie wytrzymać po południu i wieczorem. Rano, kiedy ciśnienie rośnie, te zapachy ulatują nieco wyżej i nie są dla nas tak dokuczliwe. Jak wiatr zawieje z kierunku pola, to jest tragedia.
Jakby coś śmierdziało przez jeden, dwa, trzy dni – przeżyjemy, ale jak to śmierdzi przez półtora miesiąca, to coś jest nie tak. Ja mam do tego pola jakieś 40 m, więc tu nie da się żyć. Nawet gdy wsiada się do samochodu, czuć ten smród, bo wszystko „nasiąknęło” tym odorem. Półtora kilometra ode mnie znajduje się lokal, organizowane są imprezy. Właściciele pytają co się dzieje, bo goście nie mogą wyjść na zewnątrz, po prostu nie idzie wytrzymać od smrodu.
Tak nie może być. Poruszymy wszystkie urzędy zajmujące się rolnictwem, będziemy pisać do sanepidu, by zbadali, czy nie są przekroczone jakieś normy…
Z informacji pana Grzegorza wynika, że sprawa trafiła do WIOŚ w Kaliszu, gdzie obiecano skrupulatnie przyjrzeć się temu, co dzieje się na dzierżawionej od agencji ziemi.
**
Skontaktowałem się również z rolnikiem dzierżawiącym ziemię w Rogaszycach. Oto jego punkt widzenia na całą tą „śmierdzącą” sprawę.
– Nie ukrywam, że wożę na pole obornik, ale także osad z oczyszczalni ścieków. Muszę się przyznać do winy, że rozrzucając ten osad od razu nie przykrywaliśmy tego. Ponieważ sam jestem na gospodarstwie nie byłem w stanie wszystko zrobić na raz. Dwa dni później zostało to przykryte. Wiem, że nawet potem przedostają się jakieś zapachy, ale tak to już jest przy pracach polowych. Te zapachy nie są przyjemne, lecz nikt mi złotówki na nawozy nie da – wiemy, jaka jest sytuacja w rolnictwie, więc trzeba się ratować takimi nawozami, które nie wszystkim pachną, za to można je otrzymać za darmo. W Ostrzeszowie też woziłem na pole ten nawóz. Owszem, jedna pani miała do mnie pretensje, że jej śmierdzi, ale po kilku dniach już wszystko było dobrze.
Pomijając sam smród, czy ten osad nie szkodzi glebie?
– Nawet jest bardzo wskazany, ponieważ zawiera bardzo dużo fosforu, wapnia. Niewskazane są odpady tylko z miejsc, gdzie występuje przemysł. W naszej oczyszczalni tego nie ma, osad w Ostrzeszowie jest w 80% naturalnego pochodzenia. Są to odpady komunalne, z zakładów mięsnych, ścieki, które wręcz użyźniają glebę, a nie szkodzą.
Ma pan obowiązek poddać te odpady badaniom na zawartość jakichś toksycznych związków?
– Oczywiście, bo wszelki nadmiar jest szkodliwy. Zresztą sama oczyszczalnia robi badania próbek gleby z osadem jeszcze przed wywozem. Chodzi o to, by nie przekroczyć zawartości fosforu. Jeśli nastąpiłoby przekroczenie tych parametrów, wtedy to, co zostałoby tam zasiane nie może iść na cele konsumpcyjne dla ludzi, tylko na paszę i nawóz.
To znaczy, że ten osad nie jest aż tak wskazany, jak Pan na początku sugerował.
– Gdy nawalimy sztucznego nawozu 500 czy 600 kg, to też będzie szkodziło glebie. Tam także są normy, których nie wolno przekraczać. Wszystko, co jest w nadmiarze, może szkodzić.
Co Pan zamierza siać na tym polu?
– Gdzieś na początku października będziemy tam siać jęczmień. Nie ma przeciwwskazań, aby był on stosowany w celach spożywczych.
Czy nie próbował Pan załagodzić tego konfliktu z sąsiadami, może wspólnie dojść do jakichś wniosków?
– Do mnie się nikt nie odezwał, tylko od razy „z grubej rury” wszyscy szarpią. W Ostrzeszowie, gdy wysypałem na pole ten osad, też pewna pani zadzwoniła z pretensjami. Wytłumaczyłem o co chodzi, również straży miejskiej, która przyjechała sprawdzić czy to jest przykryte, i sprawa się zakończyła. W Rogaszycach nikt ze mną nie rozmawiał, ale trzeba też pamiętać, że to jest obszar wiejski, duże pola popegeerowskie i ktoś się wybudował wśród tych pól. To też nie jest tak, że ten osad śmierdzi trzy tygodnie. Chcę dodać, że jeśli chodzi o osad to są jakieś regulacje, zaś jak mamy do czynienia z obornikiem od norek, żadne zakazy nie obowiązują, a smród od norek wysadziłby wszystkich w powietrze.
Właścicielem pola, które dzierżawię jest Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Aby mieć czyste sumienie wystąpiłem dwa lata temu do KOWR, z pytaniem, czy zgadzają się na stosowanie tych osadów ściekowych. Odpisali, że jeśli będę stosował się do praktyki rolniczej i obowiązujących przepisów, to nie widzą przeciwwskazań.
Chcemy produkować żywność ekologiczną, czyli krótko mówiąc – na gnoju, nie stasować nawozów, pestycydów, to będzie śmierdzieć. To samo dotyczy oczyszczalni, z której zapachy się wydostają i wszystkim przeszkadzają, ale przecież gdzieś to trzeba robić. Nie da się to wszystko wysłać w kosmos i niczym się nie przejmować. Tam gdzie mieszkam, w moim sąsiedztwie są może cztery gospodarstwa, które jeszcze zajmują się hodowlą, reszta to już teraz miastowe.
***
Świat nam się zmienia, także ludzie i polska wieś. Gospodarstw ubywa, a zapach gnoju, a tym bardziej osadu z oczyszczalni ścieków, jest nie do zaakceptowania, nawet na wsi. Z wypowiedzi wynika też, że nie bez znaczenia są koszty produkcji rolnej. Obornik czy nawozy coraz więcej kosztują, a osad bierze z oczyszczalni za darmo i może mu jeszcze za to dziękują. – Mamy czasy, jakie mamy – mówi podczas rozmowy gospodarz. To prawda, tylko zrzucanie wszystkiego na „czasy” nie wydaje się w pełni uzasadnione, bardziej można by tu mówić o uregulowaniach prawnych, których brak, albo wręcz zachęcają do nawożenia gleby osadem ściekowym, niezbyt korzystnym dla tych gleb, za to bardzo uciążliwym dla okolicznych mieszkańców w postaci długo unoszącego się odoru.
Czy na ten problem znajdzie się remedium satysfakcjonujące wszystkie strony konfliktu?
K. Juszczak