czwartek, 18 lipca 2024, 7:36

„Christmas season” w natarciu

– A ty co? Już w świątecznym nastroju? – spytała mnie po treningu jedna z koleżanek, widząc na moich stopach skarpety z motywem świętego Mikołaja. 

– Cóż, ja się cały rok czuję świątecznie – stwierdziłam z uśmiechem i obie się zaśmiałyśmy. Co prawda do świąt Bożego Narodzenia już nie tak daleko, a sklepowe wystawy powoli są przejmowane przez renifery, choinki i pierniki z lukrowanymi guziczkami, ale ubieranie bluzki z reniferem czy skarpetek ze świętym Mikołajem w środku lata lub na początku upalnej ostatnio jesieni wydaje się dość przewrotne. 

Mogłabym zażartować, że w kwestii skarpet jestem odwrotnością Albusa Dumbledore’a: on marzył o tym, by ktoś kupił mu tę konkretną część garderoby. Ja za to jestem nią obdarowywana bez względu na to, czy tego chcę, czy nie.

Kolekcjonuj wspomnienia, nie rzeczy

Mogłabym długo tłumaczyć, dlaczego bez skrępowania ubieram świąteczne skarpetki w środku lata, poczynając od co bardziej banalnych argumentów („Lubię przełamywać schematy”, „To tak samo, gdy w radiu puszczają świąteczną piosenkę w letni dzień”, „To wyraz mojej buntowniczej natury”) po te bardziej konkretne: kiedy dostaję takie rzeczy w prezencie, to po prostu z nich korzystam, wychodząc z założenia, że jeśli już zostały wyprodukowane i – co ważniejsze – kupione przez kogoś, to czy nie jest marnotrawstwem zasobów trzymanie tych rzeczy w szafie?

Więc noszę świąteczne skarpetki o każdej porze roku, nie bacząc na to, czy pasują akurat do pory roku za oknem czy nie.

Dlaczego piszę o tak banalnej, wydawałoby się, sprawie?

Zaraz po Święcie Zmarłych na wystawach sklepów odzieżowych w galeriach oraz w sklepach z drobiazgami zaczyna się prawdziwa inwazja świętych Mikołajów, reniferów, śnieżynek, choinek, bombek i motywów z Fair Isle wydrukowanych na różnych podkładkach pod kubki lub poszewkach na poduszki. Jesteśmy zalewani (dość dosłownie) bożonarodzeniowym nastrojem do tego stopnia, że gdy przychodzą właściwe Święta, to nie jesteśmy w stanie poczuć nawet grama z ich nastroju – przebodźcowani melodyjkami z „christmas carols” i zmęczeni wszędobylską czerwienią. 

Kapitalizm w najczystszej postaci

Nie ważne jakie święto akurat obchodzimy – ważne, żeby wyprodukować jak najwięcej drobiazgów i odzieży z popularnym motywem, by klienci bezmyślnie wydali na te rzeczy pieniądze. Co się później z tymi przedmiotami dzieje? To nie ważne, bo liczy się zysk.

Później wybierane z taką radością i pieczołowitością figurki z aniołkami, koce z poliestru z motywem dyni albo podgrzybków, T-shirty z napisami „Every day is Earth Day”, wielkanocne zające i inne „durnostojki” wędrują schodami na strych (albo do piwnicy) by popaść w otchłań zapomnienia do następnego sezonu. Lub do najbliższego wielkiego sprzątania, kiedy to cała ta zgraja odbędzie pielgrzymkę do kontenera na odpady zmieszane.

A jednak z jakiegoś dziwnego powodu ciągle kupujemy naszym bliskim prezenty ze świątecznym motywem: świąteczne swetry, świąteczne piżamy, świąteczne T-shirty.

I świąteczne skarpety.

Kupujemy, bo „to tradycja”, „bo przecież coś trzeba jemu/jej kupić”, bo w końcu ulegamy zmasowanemu kapitalistycznemu atakowi, jaki przypuszczają na nas nieustannie wszystkie sklepowe witryny i Internet. Bo świąteczne skarpetki od cioci Władzi to na pewno jest wyraz jej troski i miłości do nas. Rekompensujemy sobie to, czego naprawdę nam w życiu brakuje szybkimi zakupami i bylejakością, licząc na to, że pustkę zapełnią nowe podkładki pod talerze lub zestaw pasujących do siebie poduszek. 

I świąteczne swetry.

Poza tym, jak możemy sobie wyobrazić Wigilię bez świątecznego swetra z akrylu?! Taki jest gruby, miękki i – co tu dużo mówić – świąteczny. I w ogóle nie grzeje, chociaż pocimy się w nim jak w saunie, a do tego jest nam w nim zimno, niewygodnie i czujemy się po prostu źle.

Czasami podobnie, jak przy Wigilijnym stole.

Ulegamy modzie i nie zastanawiamy się nad tym, że Fast Fashion robi nam dokładnie to samo do Fast Food.

12 000 000 sztuk – tyle świątecznych swetrów kupujemy co roku. Swetrów wyprodukowanych z akrylu, czyli… z ropy nafowej.

8 000 000 z nich trafia na wysypiska śmieci po tym, jak zostaną przez nas założone RAZ. A średni czas noszenia takiego swetra to 47 minut.

Średnia cena takiego swetra w sieciówce to około 150-200 zł. 

200 zł za kawałek przetworzonej ropy naftowej.

Ilość nie zawsze oznacza Jakość

Czy świąteczny sweter podarowany komuś jako – nomen omen – świąteczny prezent, kiedy już nie mieliśmy pomysłu na to, co tej osobie właściwie kupić ,jest wyrazem naszej troski o tę osobę, czy raczej przykładem spełnienia konsumpcyjnego przymusu? No bo przecież COŚ trzeba bliskim podarować, prawda?

Dla mnie świąteczne swetry w stylu fash fashion są coraz częściej symbolem naszych relacji z innymi ludźmi. Nie zadajemy sobie trudu by pielęgnować więzi z bliskimi, by dobrze poznać kolegę/koleżankę, by dbać o przyjaźń z lat szkolnych. Czasami w pędzie codziennego życia nie wiemy nawet, czego potrzebuje nasza druga połowa i nie zastanawiamy się czy przypadkiem nie jest to coś innego niż kolejny przedmiot lub usługa.

W końcu odzież przyda się każdemu. „Każdy” lubi renifery czy motywy świąteczne i „generalnie to na pewno nie będzie nietrafiony prezent”. Obdarowany/obdarowana niewątpliwie się ucieszy, prawda? Wpadamy do sklepu szybko, szybko dobieramy odpowiedni rozmiar i szybko kupujemy. Sprawa szybko załatwiona, problem z głowy.

A od nadmiaru rzeczy już w ogóle nie wiemy czego właściwie chcemy.

„Fast” pojawia się nie tylko przy okazji mody, zakupów czy jedzenia, ale też relacji. Coraz częściej, jako społeczeństwo, stawiamy na szybki kontakt, szybką wiadomość, szybką rozmowę. Jakbyśmy chcieli pozbyć się drugiej osoby niczym niewygodnego obowiązku lub problemu, który spędza nam sen z powiek.

Większość rodzinnych spotkań odbędziemy z poczucia obowiązku, bo przecież tak nas wychowano, chociaż wiemy, że znowu będziemy rozczarowani tym, jak cioteczna babcia próbuje układać nam życie, teściowa po raz kolejny przy wigilijnym stole spyta, kiedy zostanie babcią, a kuzynka będzie dawać nam rady, o które wcale nie prosiliśmy. Ale jak mamy się dogadywać, gdy na co dzień nie wkładamy w rozwijanie tych relacji ani grama siły czy minimum zaangażowania?

Będziemy wyczekiwać nastania Nowego Roku jak kania dżdżu, bo jeśli mamy zaczynać od nowa, to tylko po pełnym fajerwerków Sylwestrze. Bez zastanowienia się „co poszło nie tak”.

Nasze relacje bardzo często wyglądają właśnie jak te świąteczne swetry. Kiepskiej jakości, wyprodukowane szybko i po to, by używać ich krótko. Męczymy się w nich i jest nam źle. Król jest nagi, ale przecież nikt nie powie tego głośno. 

Mieć nie oznacza być

Jedną z bitew, które toczyłam długo i zacięcie w swoim życiu była walka w prezentami, które otrzymywałam z powodu różnych „okazji”: urodzin, świąt, imienin i obchodzonych świąt nietypowych. Rodzina przez wiele miesięcy nie potrafiła tego pojąć. Jak to „nie chcesz prezentu”? Przecież zawsze daje się jubilatowi lub solenizantce prezent, tak trzeba!

Jedna ciocia nawet stwierdziła, że mój minimalizm ją przeraża i „gdyby wszyscy tak robili, to doprowadzilibyśmy gospodarkę do upadku”.

Śmiem się z tym nie zgodzić. Owszem, produkowalibyśmy mniej, ale byłyby to rzeczy lepszej jakości. Ekonomia, podobnie jak przyroda, nie znosi próżni i producenci na pewno poradziliby sobie dużo lepiej niż to przewidują domorośli znawcy gospodarki. 

Owszem, jesteśmy wychowywani w kulturze konsumpcjonizmu i potrzeba dawania prezentów innym jest w nas wdrukowywana już od chwili, gdy na urodziny zanosimy do szkoły cukierki, by podzielić się z koleżankami i kolegami z klasy. Jeśli podarunek jest przemyślany i wybrany z uwagą, z myślą o potrzebach danej osoby, na pewno sprawi jej radość. Nie ma w tym nic złego, w końcu jesteśmy częścią większej społeczności i to doskonały sposób na zacieśnianie więzi.

Ale tych sposobów jest zdecydowanie więcej niż tylko obdarowywanie siebie wzajemnie rzeczami, których nikt nie potrzebuje. Jednym z nich jest… bycie razem.

Słowem kluczem jest dla mnie świadomość: dlaczego kupujemy Asi lub Witkowi prezent? Tylko dlatego, że akurat mają jakieś święto i „tak trzeba” czy może próbujemy zrekompensować sobie naszą bierność w codziennych relacjach podarowaniem jakiegoś przedmiotu?

Co jest lepszym upominkiem – alkohol (bo nie mamy pomysłu, a przecież wino lub whiskey świetnie się sprawdzą), czy też czas, jaki poświęcimy bliskiej nam osobie? 

Wspólny wypad za miasto na jeden dzień czy para skarpet?

Szczera rozmowa przy kawie lub herbacie czy kolejny komplet szklanek?

Ręczniki lub nowa pościel, które podarujemy parze wprowadzającej się do – z trudem wybudowanego – domu czy też realna pomoc przy przeprowadzce?

Uwaga, jaką poświęcimy przyjaciółce, czy może… byle jaki akrylowy sweter w renifery?

Co jest ważniejsze: zaznaczenie naszych granic, asertywny sprzeciw wobec nieproszonych rad czy zbyt osobistych pytań czy też milczenie i chowanie urazy? Ilość naszych znajomych, czy też raczej JAKOŚĆ relacji, które pielęgnujemy? Mieć, czy… być?

Dlaczego akrylowy sweter nas nie ogrzeje? Bo jest zrobiony z plastiku. Równie dobrze moglibyśmy włożyć na siebie worek na śmieci i zastanawiać się, dlaczego jest nam w nim zimno. 

Więc może następnym razem zamiast zastanawiać się „co kupić XYZ na Święta” pomyślmy o tym, co możemy tej osobie dać od siebie?

Anna Owczarek

Reklama
Reklama

Ogłoszenia

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne