Reklama

wtorek, 3 grudnia 2024, 6:45

Wszystkie mamy w sobie Wilczycę

Od dzieciństwa towarzyszyło mi przekonanie, że kobiety to osoby niezwykle silne i sprawcze. Porywały mnie historie o dziewczynach, które same kształtują swój los, łamią zasady i często idą pod prąd społecznych przekonań. W filmach i w powieściach wolałam silne kobiece postaci zamiast księżniczek, biernie czekających na Księcia na białym koniu.

Uważałam, że dziewczęta mają takie same prawa, jak chłopcy. Nie rozumiałam, dlaczego nie powinnam śmiać się tak głośno, chodzić po drzewach tak, jak moi koledzy, czemu, i po co właściwie, „dla piękności trzeba pocierpieć”. Zamiast bawić się lalkami wolałam samochody, a od zabawy w Dom ciekawsza była gra w piłkę nożną. Można by powiedzieć, że byłam chłopczycą, ale teraz wiem, że nie o to chodziło. 

Byłam „Dziką Kobietą”.

W przeszłości nazywano je różnie: La Loba. Czarownica. Buntowniczka. Wojowniczka.

Patriarchat, w którym wciąż żyjemy, i wychowane w nim kobiety próbują wpasować w istniejące schematy każdą dziewczynkę. Stłamsić, okiełznać i oswoić, bo tylko taka kobiecość będzie uległa – to proces, który trwa od tak dawna, że czasami nawet go nie zauważamy. Na poziomie społecznym, psychologicznym, językowym. Ale można mu się przyjrzeć i dostrzec jego działanie.

Dyskusje na temat feminizmu czy równouprawnienia odbywają w naszym społeczeństwie tak często, że wielu już się przejadły. Jedni uważają ten temat za trącący myszką lub szkodliwy („Skoro mamy równouprawnienie to radźcie sobie same”), inni starają się go wyśmiać. Trudno się tym postawom dziwić, bo trzecia fala feminizmu przeminęła już jakiś czas temu, a wiele kobiet (uogólniając) wkłada kij w szprychy tej machiny, często nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że powielają przekonania czy postawy „wdrukowane” przez rodziców i system szkolnictwa osadzony właśnie w patriarchacie.

 Niezależnie od tego czy uznajemy, że miejsce kobiety jest w kuchni – gdzie będzie popijała wino, obserwując jak jej mąż gotuje obiad – czy też stwierdzamy, że w sumie jako kobiety nie mamy tak źle, to nadal pragniemy jednego: być traktowane na równi z mężczyznami.

            Chcemy, by mężczyźni brali udział w wychowaniu dzieci w takim samym stopniu jak my. Realizować się zarówno na polu zawodowym, jak i jako strażniczki domowego ogniska i nie być oceniane, jeśli wcześniej wracamy na ścieżkę zawodową, albo w ogóle z niej nie rezygnujemy. 

By architektka była traktowana z taką samą powagą jak architekt, by nie podważać opinii kobiety mechanika samochodowego (bo nie jest mężczyzną, więc co ona może wiedzieć na temat motoryzacji?). Pragniemy, by traktowano nas i naszą wiedzę poważnie. Zwłaszcza wtedy, gdy zajmujemy się typowo „męskimi” zagadnieniami. Naukowczyni traktowana z takim samym szacunkiem jak naukowiec, prezeska tak, jak prezes.

Jednak świat nie jest idealny i codziennie musimy się mierzyć z nieustannym podważaniem naszych kompetencji, ocenianiem zachowania i stroju („czy zachowywała się prowokująco?”, „A może była ubrana nieodpowiednio?”, „Ta spódnica to już nieprzyzwoicie krótka…”), brakiem posłuchu wśród mężczyzn-podwładnych, gdy sprawujemy kierownicze stanowiska. Gdy płaczemy nazywają nas histeryczkami. Gdy jesteśmy zdecydowane i nieustępliwe mówią o nas, że jesteśmy zbyt męskie lub nieczułe.

            Ile „żartów” o seksualnym podtekście dotyczy kobiet, a ile mężczyzn? Klasyczny żart o blondynce nie ma swojego odpowiednika wśród blondynów.

Chcemy mieć możliwość spokojnego powrotu to domu nocą bez zastanawiania się, czy mężczyzna, idący z naprzeciwka, ma wobec nas pokojowe zamiary czy też nie (i wtedy może lepiej wyciągnąć klucze jako zaimprowizowany kastet?). Czy coś nam grozi, gdy wsiadamy same do taksówki, której kierowcą jest mężczyzna? Kto powiedział, że możemy czuć się bezpiecznie w autobusie lub metrze? 

            Niewiele osób, widząc mężczyznę ubranego w dopasowany, obcisły t-shirt i spodnie będzie oceniać jego wygląd, ale za to kobieta w krótkiej, dopasowanej sukience z dekoltem będzie już obiektem komentarza. Jak często to właśnie kobieta jest: za gruba, za chuda, za wysoka, za niska, za bardzo wygadana, za cicha, zarozumiała, histeryczna, niezdecydowana, zbyt pewna siebie? Jak często ma za krótką lub za długą sukienkę, za mały lub za duży biust, jej makijaż jest zbyt delikatny lub za mocny? 

Czy gdyby oceniać mężczyzn w ten sam sposób to znosiliby to tak samo pokornie, jak znosi to większość z przedstawicielek „drugiej płci”?

Ten jest za szeroki w barkach, tamten ma za małe bicepsy, ubrał się w zbyt dopasowaną koszulę lub bez krawata; dlaczego nie nosi zegarka albo dlaczego nosi na tej, a nie innej ręce. Czemu bez marynarki albo dlaczego w marynarce? Dlaczego założył tenisówki do jeansów albo eleganckich spodni?

Nikt o to nie pyta, gdy chodzi o mężczyzn.

Jak często w komentarzach pod różnymi postami czy wypowiedziami wyśmiewane są żeńskie formy rzeczowników takich jak „gość”, „chirurg” czy „strażak”? 

Och, jak wiele frustracji wywołuje mnie słownik w telefonie, który z uporem maniaka poprawia wpisywane przeze mnie żeńskie formy na męskie w każdej możliwej konfiguracji, nawet wtedy, gdy ja niezmordowanie zmieniam je na, pożądaną przeze mnie, żeńską odmianę danego wyrazu!

Dlaczego tak wiele emocji wywołuje w ludziach słowo „gościni”, ale „pielęgniarz” już nie?

A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej!

Celowo nie poruszam wywołujących bardzo różne emocje zagadnień, jak antykoncepcja czy prawo do decydowania o własnym ciele – i to nie tylko w przypadku ciąży. Jak często, gdy słyszymy o gwałtach na kobiecie, przedmiotem dyskusji nie jest sprawca, tylko ofiara? Jak często głos kobiety w tym przypadku jest zagłuszany, jej opinia umniejszana dlatego, że ofiara, jako kobieta mogła kogoś sprowokować”? 

Jak wiele kobiet nigdy nie zgłasza gwałtu na policję ze strachu i wstydu, które są doskonałym narzędziem represji?

Dlaczego ciągle powtarzamy: Chroń swoją córkę zamiast Wyedukuj swojego syna?

W jak wielu krajach ustawa o urlopie menstruacyjnym jest spisana tylko na papierze i w ogóle nie funkcjonuje? Ilu mężczyzn mówi o miesięcznym cyklu kobiety, jak o jakiejś wstydliwej chorobie, o której nie powinno się w ogóle wspominać?

Jedna ze standuperek ujęła to świetnie w swoim wystąpieniu: Naukowcy przyznają, że ból, którego doświadcza kobieta w czasie okresu można porównać do bólu podczas zawału serca. Więc doświadczamy tego bólu przez lata, a reklamy produktów menstruacyjnych powtarzają: „nie pozwól, żeby to cię to powstrzymywało! Idź poćwiczyć, idź do pracy!” Gdybyście spotkali MĘŻCZYZNĘ, który krwawi w sposób niekontrolowany i ma czterodniowy zawał serca, czy powiedzielibyście mu: nie pozwól, żeby cię to powstrzymywało! Idź na trening!”?

            No właśnie.

Przykłady można mnożyć. Rebecca Solnit poświęciła im przynajmniej trzy zbiory esejów, a najgłośniejszy z nich zatytułowała wiele mówiącym stwierdzeniem: „Mężczyźni objaśniają mi świat”.

 Możemy uważać dyskusję o feminizmie i kobietach za rozmowę o tym, czy „ona” powinna iść przodem, czy może jednak nie trzeba przepuścić jej w drzwiach. Albo czy w pociągu kobieta powinna sama radzić sobie ze swoją ciężką walizką. 

Możemy żartować z tego, że to mężczyźni wymyślili rajstopy (pytanie o to, czy kobiety naprawdę chcą je nosić to pytanie na oddzielny artykuł) albo tampony (niestety, panowie, ale to akurat zasługa kobiet). 

Albo z tego, że przecież to kobiety same upierają się, że trzeba golić nogi czy się malować.

Ale wszyscy wiemy, że nie o to chodzi.

Przez wieki dokonania kobiet były umniejszane, kradzione, przypisywane ich mężom (witamy, panie Einstein, panie Curie), zamiatane pod dywan (wiedzieliście, że pierwszy program komputerowy napisała kobieta?). Byłyśmy wymazywane z kart historii, zawsze w cieniu królów, odkrywców, wynalazców. 

Z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że osoba, która tak wiele swoich wierszy podpisała jako „Anonim” była kobietą.

W „Nadziei w mroku” Solnit pisze o tym, jak wiele już osiągnęłyśmy, jak długą drogę przeszłyśmy: w wielu krajach na całym świecie możemy decydować o swojej edukacji, brać udział w wyborach, o tym kogo i czy w ogóle poślubimy. Możemy zdecydować czy chcemy mieć dzieci czy jednak nie. Kobiety coraz częściej są pilotkami samolotów, spotkamy je w wojsku, na różnych szczeblach struktur państwowych lub samorządowych. Kobiety uprawiają sporty, o których jeszcze kilkadziesiąt lat temu mogły tylko pomarzyć.

A jednak wciąż jeszcze wiele jest do zrobienia, a walka się nie skończyła.

Widzimy ją na całym świecie. Są kobiety, które mają o wiele mniej szczęścia niż my: ich prawa są nieustannie ograniczane, zabrania im się pracy, edukacji, swobodnego wyrażania siebie, swoich poglądów, uprawiania sportu.

Nakazuje im się ubierać w określony sposób. Wychodzić tylko w towarzystwie mężczyzny. Ignoruje, wykorzystuje i traktuje jako kartę przetargową i klacze rozpłodowe. Wiele z nich zginęło, walcząc o podstawowe prawa, w tym o prawo do edukacji i do samostanowienia.

 Mężczyźni mogą nam wytykać fizyczną słabość czy emocjonalność. Śmiać się, że sprowadzamy walkę o równe prawa do „współczucia” nam bólu przy porodzie lub wskazywać, że jako „płeć piękna” wykorzystujemy swoje wdzięki dla osiągnięcia własnych celów. Ale, o ile pewnych uwarunkowań biologicznych nie przeskoczymy (i kobiety zamiast współczucia oczekują bardziej zrozumienia), tak całej reszty nauczyłyśmy się przez setki lat i wyssałyśmy z mlekiem matki. To mechanizm obronny i sztuka przetrwania w świecie, gdzie środowisko jest nieprzyjazne, gdzie nieustannie czyha na nas zagrożenie i jedynym sposobem na przeżycie jest doskonały kamuflaż. Tego nie da zmienić się w ciągu dwóch lub trzech dziesięcioleci.

Gdy ktoś, kto tkwił w toksycznej relacji przez lata i wykształcił w sobie obronne mechanizmy, działał pod dyktando innych i robił, co mu kazano, w końcu asertywnie stawia granice i zaczyna walczyć o siebie, musi spotkać się to z niezadowoleniem tych, którym odpowiadał istniejący status quo

Nieustannie zmagamy się z systemem, w który później wpychamy własne córki, bo nie potrafimy inaczej. Nawet nie wiemy, że robimy to sobie nawzajem – dopóki nie wyrwiemy się spod tego jarzma. 

Nieświadomie zabijamy w sobie i w naszych córkach coś, co – podobnie jak stłamszona przez człowieka, nieustannie niszczona natura – pragnie w końcu wyrwać się na wolność.

Tym czymś, albo raczej kimś, jest ukryta głęboko w nas Dzika Kobieta. La Loba. Kobieta-wilk. Niezłomna, silna przywódczyni. Potężna, sprawcza, twórcza, kierująca się intuicją i swoim wewnętrznym ogniem. Kobiecość, która nie bierze jeńców.

To kobiecość, której archetyp znajdziemy w każdej mitologii, pieśniach, legendach, baśniach przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Wszystkie jesteśmy przepełnione tęsknotą za dzikością. Nie ma na nią żadnego antidotum. Nauczono nas wstydzić się takich pragnień. Zapuściłyśmy długie włosy, by zasłonić nimi swoje uczucia – pisze dr Clarissa Pinkola Estes w „Biegnącej z wilkami”.

 Nie ważne, czy to postaci Vaiany, Meridy Walecznej, Mulan, Elsy czy Pocachontas w bajkach dla dzieci; czy zainspirują nas takie osoby jak Ada Loverance, Mary Wollstonecraft, Maria Skłodowska-Curie, Gertrude Bell, Ursula K. Le Guin, Simone de Beauvoir, Michelle Obama czy Jane Goodall. Łączy je jedno: niezłomność, wewnętrzny ogień, sprawczość i niestłamszona, dzika kobiecość.

 Kobiecość ma wiele oblicz, ale na pewno nie jest nią słabość i bierność. Nie zostałyśmy pomyślane jako żałosne stworzenia z rzadkimi, wątłymi włoskami, zbyt słabe, by zerwać się do skoku… – pisze dr Estes w „Biegnącej z wilkami.” – Zdrowa kobieta przypomina wilka: krzepka, po brzegi pełna, potężna siła życiowa, życiodajna, świadoma swego terytorium, pomysłowa, lojalna, lubiąca wędrówki.

Bo w feminizmie nie chodzi o to, by uczynić kobiety silnymi. Kobiety już są silne. Chodzi o to, by zmienić sposób, w jaki postrzegana jest ta siła. 

Anna Owczarek

Lektury (nad)obowiązkowe:

  1. „Matka wszystkich pytań”, „Mężczyźni objaśniają mi świat”, „Wspomnienia z nieistnienia”, Rebecca Solnit
  2. „Niewidzialne kobiety” – Caroline Criado Perez
  3. „Biegnąca z wilkami” – Clarissa Pinkola Estes
  4. „Druga Płeć” – Simone de Beauvoir 
  5. „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” – Mona Chollet
  6. „Kapitał Kobiet” – Linda Scott
  7. „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, Elena Favilli

Reklama
Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Ogłoszenia

Już dziś kup najnowszy numer!

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne

Ogłoszenia