Basia Kawa – sceniczny dynamit, niezwykle żywiołowa skrzypaczka i wokalistka. Jeśli dotąd nie mieliście okazji się o tym przekonać, to koniecznie skorzystajcie z zaproszenia na jej koncert, który odbędzie się już w najbliższą sobotę – 12 lutego, w kawiarni „Alchemik”.
Czaruje głosem i świetnym kontaktem z publicznością, a do tego gra na, jedynych takich w Polsce, pięciostrunowych skrzypcach elektrycznych, które zostały skonstruowane specjalnie dla niej w Stanach Zjednoczonych. Ma na swoim koncie dwie autorskie płyty, a teraz prezentuje nowy singiel, z którego utwór można wykonać jedynie na skrzypcach pięciostrunowych. Muzyka nadaje sens jej życiu, w którym „pierwsze skrzypce” odgrywa rodzina.
O początkach swej muzycznej drogi i o tym, jak rozwija artystyczną karierę, umiejętnie łącząc koncerty z obowiązkami żony i matki, dowiadujemy się z rozmowy z Basią dla czytelników „Czasu Ostrzeszowskiego”.
Trafiłem w internecie na Pani zdjęcie, na którym trzyma Pani filiżankę z napisem „Kawa mam moc”, proszę zatem powiedzieć w czym tkwi moc Basi Kawy?
– To hasło wiąże się z historią mojej przemiany wewnętrznej. Kiedyś byłam taką bardzo nieśmiałą, schowaną w sobie dziewczynką, miałam tylko wielkie marzenie o graniu, o koncertach… Ale wydawało mi się, że jest to nie do zrealizowania, dla mnie niewykonalne, niemożliwe. Po latach, kiedy uporałam się z myślami, które mnie blokowały, okazało się, że mam tę moc, że jestem w stanie realizować swoje marzenia – mogę śpiewać, koncertować, pisać piosenki. Teraz, gdy stoję na scenie, rzeczywiście czuję tę moc.
A czy ta moc nie wypływa również ze wsparcia najbliższych, na których zawsze może Pani liczyć?
– Pochodzę z Podkarpacia, moja rodzina zawsze była bardzo muzykalna, tam się dużo grało, śpiewało. Wszystkie imprezy rodzinne zawierały wspólne śpiewanie, każdy siadał do jakiegoś instrumentu… Tę miłość do muzyki wyniosłam z domu rodzinnego. Dzięki dziadkowi w ogóle gram na skrzypcach, był moim pierwszym nauczycielem gry na tym instrumencie. Podarował mi też takie pamiątkowe skrzypce, na których grał jeszcze jego tata, czyli mój pradziadek. Jest to dla mnie cenna pamiątka rodzinna, lecz czasami też na nich gram – na koncertach może rzadziej, bo teraz używam skrzypiec elektrycznych, aczkolwiek można je usłyszeć na płytach, pojawiają się także w teledyskach.
Od kiedy gra Pani na skrzypcach?
– Jak zaczynałam grać na skrzypcach, to miałam lat 8. To jest dosyć późno jak na naukę gry na tym instrumencie. Ale wtedy nikt nie myślał, że to będzie aż tak na poważnie. W domu były skrzypce rozmiaru ¾, czyli troszkę mniejsze, a ja zawsze byłam drobna i czekaliśmy, aż moja ręka urośnie i będzie mogła grać na tych skrzypcach. Pamiętam, jak dziadek mierzył mi tę rączkę.
Czy ta chęć grania wynikała z wewnętrznej potrzeby małej Basi, czy bardziej z woli rodziców?
– Moi rodzice właściwie w ogóle nie brali udziału w pierwszych latach edukacji. Wszystko się działo u dziadków. Przychodziłam po szkole i dziadek wyciągał skrzypce i po prostu grał. Bardzo mi się podobało, jak on grał, bo robił to z wielką pasją, od serca. Chciałam grać jak on. Ćwiczyłam właśnie u dziadków. Babcia wspomina, że musiała wytrzymać moje początki, na całe szczęście, wytrzymywała.
Aż tak Basia „piłowała”?
– Początki edukacji skrzypcowej nigdy nie są łatwe dla słuchaczy. Dopiero po trzech latach, gdy rodzice zauważyli, że moja pasja i zaangażowanie w grze na skrzypcach trwa, to zapisali mnie do szkoły muzycznej. Wtedy zaczęłam ćwiczyć w domu i rodzice przejęli opiekę nad moją edukacją muzyczną. Bardzo ciepło wspominam te początki gry na skrzypcach.
Potem pewnie była filharmonia?
– Przeszłam całą edukację klasyczną, aż po studia muzyczne i dyplom magistra sztuki. W międzyczasie musiałam grać w orkiestrze i w zespołach.
W szkole muzycznej raczej nie uczą gry na skrzypcach elektrycznych, tym bardziej pięciostrunowych, więc jak to się zaczęło?
– Zawsze pociągało mnie granie rozrywkowe, bo za bardzo nie lubiłam sztywno trzymać się nut, a tak jest w muzyce klasycznej. Trochę mnie to irytowało i dlatego poszłam w stronę muzyki rozrywkowej, gdzie można improwizować, tworzyć swoją muzykę, własne wersje i nikt się nie obrazi, że ta melodia ma jedną nutę więcej lub mniej. Gdy zaczęłam grać z zespołem, okazało się, że skrzypce elektryczne dużo łatwiej współgrają z innymi instrumentami niż klasyczne. Lepiej wpasowują się w kontekst muzyczny z gitarą elektryczną, perkusją i basem. A jeśli chodzi o piątą strunę, jest ona dlatego, że zawsze mi się podobało takie ciepłe, ciemne brzmienie instrumentów smyczkowych, ale mając bardzo małą dłoń nie mogłam grać na altówce, wiolonczeli, już nie mówiąc o kontrabasie. Pomyślałam, że sposobem na realizację tego pomysłu muzycznego będą skrzypce pięciostrunowe i dodatkowa struna, która brzmi dokładnie jak struna w altówce.
A jak udało się zdobyć takie wyjątkowe skrzypce, z piątą struną?
– To nie jest takie łatwe, bo nawet, gdy w jakimś sklepie muzycznym można było znaleźć taki instrument, to zawsze coś grało nie tak, choćby ze względu na moją małą dłoń. Na szczęście znalazł się John Jordan z Kalifornii, który zgodził się takie skrzypce zrobić od zera, specjalnie pod moje potrzeby.
Takie skrzypce zza oceanu to pewnie majątek?
– Z tym wiąże się historia. W ten pomysł skrzypiec elektrycznych dla mnie bardzo zaangażowany był mój mąż i chciał mi je sprezentować. Jak okazało się, ile to zrobienie skrzypiec, ich sprowadzenie, będzie kosztować, wtedy przyszedł do mnie i zapytał, czy chcę kuchnię do nowego mieszkania, czy skrzypce. Oczywiście zdecydowałam, że skrzypce. Kilka lat musieliśmy przetrwać bez kuchni, ale myślę, że warto było.
A czym różni się gra na skrzypcach klasycznych i na elektrycznych, pięciostrunowych? Na których gra się Pani łatwiej?
– Trochę musiałam się do tych elektrycznych przyzwyczaić, bo przez to, że jest piąta struna, płaszczyzny strun są trochę inne i prawa ręka inaczej pracuje. Druga zmiana, z której zapewne cieszą się sąsiedzi, polega na tym, że skrzypce elektryczne bez prądu grają bardzo cicho, czego nie można powiedzieć o klasycznych. Dopiero, gdy się je podłączy, to mogą nawet przebić gitarę, perkusję i bas. Dziwna sprawa, że praktycznie nie ma nut na pięciostrunowe skrzypce, nawet w Warszawie, w księgarni muzycznej nie słyszeli o czymś takim. Dlatego, wpadłam na pomysł, jak nagrałam kawałek „Violin Fire” na pięciostrunowe skrzypce, żeby właśnie zapisać nutowo cały ten utwór, żeby takie nuty istniały – może kogoś to zainspiruje.
Jak zainspiruje, to przestanie być Pani jedyną grającą w Polsce na takim instrumencie.
– Moje skrzypce są spersonalizowane, zrobione tylko dla mnie, więc nie ma opcji, żeby ktoś na identycznych skrzypcach grał. Ale jest faktem, że nie widziałam, żeby w Polsce ktoś koncertował na skrzypcach marki Jordan, tym bardziej pięciostrunowych.
Czy ma Pani jakichś idoli, których może trochę podgląda, podsłuchuje?
– Na pewno dużą inspiracją dla mnie była Lindsey Stirling, skrzypaczka, która gra i tańczy. Bardzo odpowiada mi jej stylistyka muzyczna, bowiem gra takie energetyczne kawałki. Inspirowałam się nią, bo zależało mi na pokazaniu ognistego oblicza skrzypiec. Skrzypce często kojarzą się ze spokojnym, rzewnym instrumentem, a ja chciałam pokazać, że mają w sobie moc, mają w sobie ogień. Stąd też tytuł mojego najnowszego singla „Violin Fire” – dlatego, że chciałam pokazać ten ogień.
Jest to utwór instrumentalny, rzeczywiście aż skrzy się od nut wyskakujących spod smyczka (polecamy!), ale zauważyłem, że rozpoczynała Pani od piosenek, choćby pierwsza płyta „Małe szczęścia”. Czy teraz, jako wirtuoz skrzypiec, będzie Pani rzadziej śpiewać?
– Śpiewanie to dla mnie taka „rdzenna czynność”. Śpiewałam od urodzenia i nie wyobrażam sobie z tego zrezygnować. W tym momencie jest pół na pół, jak gram koncerty, to gram i śpiewam. Myślę, że występ na tym zyskuje, bo poprzez piosenki mogę przekazać jakąś treść, a jeśli są to moje autorskie piosenki, to jestem przeszczęśliwa, bo wtedy przekazuję coś autentycznego, prawdziwego, wartościowego.
Przykładem takiego z serca płynącego, bardzo osobistego przesłania, może być piosenka „Zdobyłeś”, tytułowy utwór drugiej płyty, zresztą dedykowany mężowi.
– Cała ta płyta jest dedykowana mojemu mężowi Markowi, bo bez jego wsparcia nie koncertowałabym, zważywszy, że mamy trójkę dzieci. Mąż zawsze chętnie się nimi opiekuje w momencie, gdy wyjeżdżam gdzieś w trasę. Bez pomocy Marka na pewno by się to wszystko nie udało. Jestem mu bardzo, bardzo wdzięczna za to, że mnie cały czas wspiera, motywuje i pomaga łączyć rodzinę z moją pasją i życiem zawodowym.
Z tego wnioskuję, że mąż nie pracuje w branży muzycznej.
– Jest spoza branży, natomiast jest pasjonatem muzyki, bardzo lubi jej słuchać.
Wspomniała Pani o trójce dzieci, gratuluję, a jednocześnie zastanawiam się, jak można pogodzić karierę estradową z rodziną, z dziećmi…
– Kiedyś mi się wydawało, że to niemożliwe, a zawsze marzyłam, żeby mieć męża, dzieci… Mieć tę rodzinę, a oprócz tego chciałam grać i śpiewać. Zawsze mi się wydawało, że jest to daleko, hen, nieosiągalne, ale dzięki wsparciu, jakie otrzymałam, okazało się, że to się da zrobić. Krótko po ślubie mąż zadał mi pytanie – czego chcesz, co byś chciała robić? Powiedziałam, że chciałabym koncertować, śpiewać, grać, ale nie mam zespołu, nie mam tylu piosenek, żadnego zaplecza i nie wiem, jakbym miała to zrobić. Wtedy usłyszałam – skoro tego chcesz, to dlaczego nie robisz? Zbijał wszystkie moje „argumenty” i mobilizował do działania. I tak nagrałam pierwszą płytę. A na drugiej płycie znalazła się piosenka „Czego chcesz?”, bo to pytanie było dla mnie kluczowe. Ja chciałam i mieć rodzinę, i koncertować. Okazało się, że przy dobrej organizacji czasu, przy wsparciu rodziny, jest to wykonalne. Nie powiem, że jest to łatwe, bo noce są krótkie, a zmęczenie duże, ale jestem zadowolona. Zawsze kobieta chciałaby, żeby dom był piękny, wysprzątany, obiad ugotowany, a z drugiej strony, jeżeli chce się pracować zawodowo, nie da się wszystkiego idealnie zrobić.
Mówimy dużo o domu, proszę więc powiedzieć, gdzie Pani mieszka?
– Mieszkamy w Gdańsku. Mamy takie spore mieszkanie, dzięki temu mogę sobie spokojnie w domu pracować. Mamy tyle pokoi, że gdzieś można się zamknąć, by móc grać i śpiewać, nie przeszkadzając innym.
Rozumiem, że rodzina i muzyka wypełniają niemal bez reszty Pani czas, a może jest jeszcze miejsce na jakieś hobby?
– Ostatnio zaczęłam biegać, okazuje się, że po prostu przy bieganiu odpoczywam. Przychodzą mi też w trakcie biegu świetne pomysły muzyczne. Nigdy się tego nie spodziewałam, zawsze myślałam, że jestem taką asportową osobą. Ale też staramy się dzieci w to włączać – jak jak jechaliśmy na bieg w Gdańsku, to braliśmy dzieci, żeby także biegły.
W jakim wieku są dzieci?
– Staś ma siedem lat, cztery – Bernardka, a najmłodszy – Krzyś – ma półtora roku, ale też już trochę biega.
Jak wyglądają Pani koncerty, może któryś był wyjątkowy, niezapomniany?
– Uwielbiam te spotkania na żywo z publicznością, bo każdy koncert jest wyjątkowy, niepowtarzalny. Tworzy się w pewnym momencie jedyna w swoim rodzaju atmosfera, która potem nie ma szans powtórzenia się, nawet gdy koncert jest odtwarzany z nagrania. Bardzo lubię reakcję publiczności, gdy ktoś śpiewa ze mną, klaszcze i żywo reaguje. Właśnie taki, wypełniony dobrą energią, był koncert w Warszawie. Odbywał się w małym klubie, a ludzie okazali się tak reaktywni, głośno śpiewali… Bardzo miło tę Warszawę wspominam.
Tymi słowami „podnieśliśmy poprzeczkę” ostrzeszowskim słuchaczom. Jak doszło do Pani występu w Ostrzeszowie?
– Gramy w okolicy, m.in. w Kaliszu. Okazało się, że jest bardzo fajne miejsce w Ostrzeszowie, więc zdecydowaliśmy się tu wystąpić. Bardzo cieszę się na to spotkanie.
Czy była już Pani w Ostrzeszowie?
– Nie byłam, na razie wszystkie kontakty odbywały się zdalnie, ale wierzę, że uda mi się być jeszcze przed koncertem.
Zachęcam także do zwiedzenia miasta, bo tuż obok kawiarenki, gdzie odbędzie się koncert, stoi zabytkowa baszta piastowska.
– Dobrze się składa, bo gitarzysta Hubert, z którym przyjeżdżam, jest z wykształcenia historykiem architektury, uwielbia piękną architekturę, więc na pewno będzie zachwycony.
Na koniec proszę zachęcić mieszkańców Ostrzeszowa i okolic do przyjścia na Wasz koncert.
– Będzie energetycznie, elektrycznie, bo będą elektryczne skrzypce, ale też romantycznie. Zagramy wszystkie najważniejsze piosenki z mojej pierwszej i drugiej płyty. Nie zabraknie również coverów, takich wykonawców jak Bovska, Mrozu, Kwiat Jabłoni, wspomniana już Lindsey Stirling, a nawet Ed Sheeran. Będzie bardzo różnorodnie, każdy w tej muzyce będzie mógł znaleźć coś dla siebie.
Zatem zapraszamy na koncert. Dziękuję Pani za rozmowę, a teraz niechaj przemówi muzyka.
K. Juszczak