środa, 8 maja 2024, 13:29

Don Kichot Hemmerling na straży ostrzeszowskiej edukacji

Sesja Rady Powiatu, podobnie jak i komisje czy inne zebrania członków samorządu terytorialnego to zawsze ciekawe wydarzenie. Sala sesyjna staje się wówczas niejako miejscem, gdzie toczy się swoistą walkę o kształt tworzonej rzeczywistości, o sposób jej zarządzania, a także o to, by wszystko przebiegało właściwie. 

To również czas wymiany poglądów, dyskusji nad sprawami trudnymi lub kontrowersyjnymi. Nic więc dziwnego, że na Sali ścierają się najróżniejsze opinie, następuje wymiana zdań, niejednokrotnie okraszona zamaszystymi gestami, drżeniem w głosie lub spojrzeniami ciskającymi błyskawicę.

Nie raz ktoś wyjdzie, inny machnie ręką w bezsilności, a co bardziej choleryczni po cichu będą mnąć w ustach przekleństwa.

Na Sali Sesyjnej w Starostwie Powiatowym nie brak również ludzi nad wyraz cierpliwych, ponieważ ogarnięcie całej „zgrai” niesfornych radnych, którzy bardzo pragną wyrazić swoje zdanie, nie raz się przekrzykując, to nie lada wyzwanie. Przewodniczący Rady jest więc niczym klasowy wychowawca, który musi swoich uczniów poskromić i zaprowadzić wśród nich dyscyplinę. I chociaż na ogół cała „klasa” potrafi we względnym spokoju obradować, przeprocedować i w końcu przegłosować konkretne uchwały, to zdarza się, że jeden – szczególnie aktywny – „urwis” uczyni obrady prawdziwą orką na ugorze.

Raczej nikt z przybyłych na sesję rady powiatu gości nie sądził, że tego dnia powinien był zaopatrzyć się – za radą marszałka rotacyjnego – w popcorn, niczym na obrady Sejmu RP. 

I o ile trwające właśnie obrady Sejmu mogą faktycznie być źródłem najróżniejszych emocji (w zależności od tego, kto stoi po której stronie sceny politycznej), a wybrani doń posłowie nie dostali się tam za „ładne oczy” (chociaż kto wie, niezbadane są pobudki wyborców), tak można czasem odnieść wrażenie, że niektórzy radni znaleźli się na Sali Sesyjnej przypadkiem.

Lub po długiej podróży na Księżyc. 

Takiej trwającej 50 lat lub dłużej, w końcu osiągnięcie pierwszej prędkości ko(s)micznej powoduje różne zjawiska fizyczne w tym… spowolnienie czasu.

Podróż tę można podzielić na trzy stacje.

Stacja pierwsza, w której radny niezmordowanie powraca do zagadnienia wynagrodzeń dla dyrektorów szkół średnich i dodatków funkcyjnych, nie rozumiejąc najwyraźniej, że odpowiedzialność dyrekcji za szkołę, w której znajduje się ponad 1100 uczniów i gdzie naucza się również przedmiotów zawodowych jest inna niż odpowiedzialność dyrekcji w małej jednostce. 

Temat edukacji powraca zresztą z uporem rzuconego bumerangu, bo zarówno troska o wysokość wynagrodzeń, jak i o przekazywane młodzieży szkolnej wartości najwyraźniej spędza rzeczonemu radnemu sen z powiek, podobnie jak kwestia wysokości stypendium Marszałka Województwa, na które Starostwo Powiatowe nie ma najmniejszego wpływu.

Stacja druga to ta, w której wspomniany radny zapytuje o to ilu jest psychologów i pedagogów w poszczególnych szkołach i dlaczego jest ich tak wielu. Dyrektorzy, wywołani do – nomen omen – tablicy, poczuli się zobligowani do złożenia „raportu”: – W Zespole Szkół nr 1 mamy 2 pedagogów i jednego psychologa na etacie. Na godziny pedagog specjalny. Jest to nowa funkcja – odpowiada dyrektor Grzesik. – Też mamy 2 pedagogów i jednego psychologa na etacie i na godziny pedagog specjalny. Łącznie jest to 2,5 etatu – przytakuje dyrektor Szmaj z ZS nr 2. 

– Jeśli chodzi o I LO to mamy 4 osoby, każdą po pół etatu – dorzuca dyrektor Błoch.

– Pytanie czy musi być tylu pedagogów w szkole – frasuje się radny, uśmiechając krzywo, na co reszta z anielską cierpliwością wyjaśnia: takie są przepisy! Z tym już nie sposób dyskutować, zwłaszcza gdy powinno się te przepisy znać. 

Na tym jednak nie koniec!

Stacja trzecia to ta, gdy Radny, raz dopuszczony do głosu, postanawia walczyć mężnie o moralność szkolnej młodzieży, oddanej pod pieczę wezwanych na dywanik dyrektorów. – Czy do szkół są wpuszczani SEXEDUKATORZY? – indaguje, zapewne zgorszony samą myślą, że taka osoba mogłaby przestąpić próg Świątyni Wiedzy, zwłaszcza w czasach, gdy temat seksualności człowieka nie jest już tematem tabu, a zajęcia z „wychowania do życia w rodzinie” znajdują się w programie nauczania każdej szkoły, chociaż nie są obowiązkowe.

– Nie są – uspokoili radnego wszyscy trzej dyrektorzy, co pozwoliło mu na złożenie wyimaginowanej broni.

Czyżby wspomniany radny w swoim zgorszeniu i zatroskaniu o moralność młodzieży szkolnej pomylił Edukację z Instruktażem? Jest to zastanawiające zwłaszcza w czasach, gdy Wujek Google może dać dziecku odpowiedź na praktycznie każde zadane pytanie, niezależnie od tego jak dziwne czy trudne by ono nie było. 

Trudno jednak powiedzieć, czy to źle, czy dobrze, że edukatorzy nie są wpuszczani do szkół, ale chyba jednak dobrze, sądząc po pełnym ulgi oddechu. Kwestia edukacji seksualnej człowieka została porzucona w ferworze bardzo palącego tematu, dotyczącego programu Erasmus+.

– Czy prawdą jest, że uczestnictwo w programie Erasmus i pozyskanie na to dofinansowań jest uzależnione od poparcia LGBT, bo tyle co wyczytałem w prasie krajowej…

Tego jednak było za wiele dla Przewodniczącego Rady, który zdecydowanym głosem przerwał radnemu: – Nie, nie jest.

Trudno powiedzieć o co chodziło zadającemu to pytanie radnemu. Czy chodziło o to, że składający wniosek o dofinansowanie ma „popierać LGBT” czy też może biorący w tymże programie udział młodzi ludzie mają to robić? A może to środowisko LGBT miałoby dawać zielone światło w kwestii dofinansowania tej czy innej szkoły w programie Erasmus? 

Popieranie lub niepopieranie tych kwestii w tym konkretnym przypadku nie ma nic do rzeczy. Uzależnianie otrzymania dofinansowania od rodzaju wyznawanych prywatnie poglądów w jakiejkolwiek kwestii byłoby jawną dyskryminacją dla pozostałych osób, mających odmienne zdanie. Jest to również prosta droga do swoistej dyktatury, gdzie właściwe zdanie to to „jedynie słuszne”, narzucone odgórnie przez określone władze. O ile nam wiadomo, Polska szczęśliwie zawróciła z tego kursu mniej więcej 1,5 miesiąca temu.

Przecież nie żyjemy w PRL-u, gdzie seksualność człowieka czy jego zdrowie psychiczne były czymś wstydliwym, a wizyta u psychologa traktowana była jak wymysł lub fanaberia. Nieheteronormatywność to nie jest choroba zakaźna, a czasy, gdy osoby o innej orientacji „siedziały w szafie” coraz częściej – i słusznie – odchodzą do lamusa. Kto wie jak wiele osób oglądających transmisję z Sesji poczuło się urażonych lub oburzonych pytaniem radnego…

Z drugiej strony można się zastanawiać czy istnienie osób o odmiennej orientacji niż heteroseksualna jest dla radnego takim kuriozum lub tak wielkim zagrożeniem, że należałoby wykluczyć te osoby z różnych dziedzin życia? Ciężko tu cokolwiek sugerować, gdyż Przewodniczący Rady uciął temat, stwierdzając, że „są to pytania bez sensu”.

Co jak co, ale nie można odmówić panu Przewodniczącemu racji.

Sens jednak jest w zadaniu sobie pytania o kwalifikacje, gdyż, jak wiadomo, osoba, która podejmuje pracę na jakimś stanowisku – wszystko jedno czy to w szkole czy w większej firmie – musi spełnić określone kryteria: wykształcenie, doświadczenie, wiedza.

Warto zastanowić się jakie kwalifikacje powinien mieć radny, gdy obejmuje swój mandat, gdyż – jak można się było dzisiaj przekonać na Sesji Rady Powiatu – czytanie i słuchanie ze zrozumieniem oraz znajomość przepisów najwyraźniej powinny być w pierwszej trójce niezbędnych umiejętności.

Anna Owczarek

Reklama
Reklama

Ogłoszenia

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne