Reklama

czwartek, 21 listopada 2024, 16:44

Postanowienia noworoczne

Tym razem Magda się nie podda. Po sutych świętach i szałowym sylwestrze podjęła stanowczą decyzję – koniec ze szpetnymi krągłościami!. Popijając ostatni kawałek sernika słodką colą, patrzy na siebie i nie dowierza. Jak mogłam do tego dopuścić? Jeszcze nigdy nie było tak źle!

Tym razem zastosuję dietę

Podobno gwarantuje sukces w ciągu 2-4 tygodni. Jak na dziesięć lat gromadzenia tłuszczu, miesiąc można przecierpieć. Na początku entuzjazm jest ogromny, bo i wyniki są optymistyczne. Już w pierwszym tygodniu widać, że waga istotnie drgnęła. Dieta więc działa. Pomogła milionom ludzi na całym świecie, pomoże i mi.
Niestety, nie pomoże, a chwilowy optymistyczny ubytek wagi już niebawem przerodzi się w koszmar ponown2ego tycia. Każda dieta, która w 80% różni od dotychczasowej, wróży kolejne problemy. I to nie złośliwość losu, lecz czyste prawa fizjologii. Gdy metabolizm człowieka został zaprogramowany do określonego schematu żywienia, nagła podmiana śmietankowego tortu na ogórka nie sfinalizuje marzeń. Nasze neurony doskonale pamiętają, co sprawia im przyjemność, więc o swoich upodobaniach już niebawem dadzą znać. Im bardziej radykalna i niespójna z przyzwyczajeniami dieta, tym większa szansa niepowodzenia całej kuracji. Jednak tym razem nieco inny niż zwyczajny schemat przebierania na wadze. Organizm nie zapomina przykrych doświadczeń. Teraz nie tylko zachłanniej gromadzi tłuszcz, ale także silniej uruchamia mechanizmy jego oszczędzania, na wypadek kolejnych niespodziewanych zagrożeń. Im więcej przebytych diet, tym szanse schudnięcia mniejsze.

Zaczynam intensywnie ćwiczyć

Moja wieloletnia bezczynność woła o pomstę do nieba. Najwyższy więc czas wybrać się na aerobik, spinning, zacząć biegać, pływać i tańczyć przed tv. I tak o to tworzy się reguła trzech dziesiątek: najpierw 10 lat bezruchu, potem 10 treningów w tygodniu i na końcu utrata motywacji po 10 dniach. No cóż, chęci były, ale sił nie starczyło. Aktywność fizyczna więc chyba nie dla mnie.
Spontaniczne i nieprzemyślane zrywy fizyczne to coś, czym nasz organizm najbardziej doprowadzamy do szału. Nagłe aplikowanie nadmiaru rozmaitych ćwiczeń po wielu miesiącach czy latach bezczynności ruchowej powoduje szereg niekorzystnych następstw. Po pierwsze cierpi nasz nieprzystosowany do obciążeń aparat ruchu. Zwiększa się ryzyko uszkodzeń stawów i więzadeł. W jednej chwili możemy nabawić się kontuzji, której konsekwencje będą ciągnąć się latami.
Bardziej liczy się częstotliwość ćwiczeń niż ich intensywność. Lepiej więc wybrać się na codzienny 40-minutowy marsz niż ćwiczyć intensywnie dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Pamiętajmy, że prawdziwe efekty ćwiczeń są widoczne dopiero po kilku miesiącach ich systematycznego uprawiania.

Muszę ograniczyć jedzenie

Jak najlepiej się odchudzić? To jasne – nie jeść! Na liście przebojów od lat niezmiennie królują diety głodówkowe. Większość kobiet rozpoczyna więc sumienne liczenie kalorii w pomidorach, marchewce i ogórkach, ograniczając oczywiście spożycie mięsa i produktów mlecznych. Popularna dieta 1000 kcal, w przewadze oparta na warzywach i owocach, powinna problem rozwiązać. Wynik najbliższego pomiaru napawa optymizmem. W ciągu zaledwie tygodnia waga spadła o pięć kilogramów. Za miesiąc będzie więc dwadzieścia kilogramów mniej! Niestety wynik ponownej analizy masy ciała wprowadza w zakłopotanie. Zamiast kolejnych pięciu jest tylko pół kilograma. Dodatkowo coraz gorsze samopoczucie, słabną siły, a ciało wcale nie wygląda atrakcyjnie. No cóż, chyba najwyższa pora się wycofać.
Dieta niskoenergetycza przestawia organizm na głodową przemianę materii, powodując, że organizm zamiast spalać kalorie intensywnie je kumuluje, niszcząc w zamian cenną dla organizmu tkankę mięśniową. Tworzy się paradoksalna sytuacja – zamiast chudnąć, tyjemy. W efekcie dochodzi do spowolnienia tempa przemiany materii, niszczenia energochłonnej tkanki mięśniowej oraz magazynowania rezerw tłuszczowych.

Od jutra koniec ze słodyczami

Przy każdej nadarzającej się okazji konsekwentnie odmawiam sobie ciastek, cukierków i batoników. Rezygnuje z cukru i używam słodzika. Pierwsze trzy dni są nie do zniesienia, potem trochę łatwiej, ale nadal czuję nieodpartą siłę słodkiego nałogu. Coraz niższa waga wynagradza mi trud i koszmar abstynencji. Wytrzymuję już dwa tygodnie, wreszcie pękam. Zaczęło się niewinnie od jednego kruchego herbatnika. Waga niemiłosiernie idzie w górę i nie mogę tego powstrzymać. Próby nagłego i radykalnego odcięcia się od przyjemności są często nie tylko nieskuteczne, ale też nie do końca potrzebne. Nie tyjemy od zjedzenia małej słodkiej przekąski, lecz wtedy, kiedy słodycze zaczynają zastępować naszą dietę czy posiłki.

Nie jem kolacji

Po godzinie osiemnastej nie będę już nic jadła! Już wiem, że nie będzie łatwo, gdyż rzadko kiedy kładę się przed północą. Normalnie jadłam wieczorami bez opamiętania, teraz będzie inaczej. Wytrzymuje już drugi tydzień i widać pierwsze efekty. Jestem szczuplejsza w pasie o dwa centymetry! Jest jednak coraz trudniej. Kiedy przychodzę z treningu o 20.00 ssie mnie niemiłosiernie. Ale przecież nie po to ćwiczę, by potem coś jeść. Kolejne dni stają się nie do zniesienia.
Ograniczanie kalorii w godzinach wieczornych, gdy organizm przechodzi powoli w stan metabolicznego wyciszenia, jest jak najbardziej uzasadnione. Nie oznacza to jednak, że mamy pościć już od godzin popołudniowych. Jeżeli ktoś kładzie się spać o 21.00, posiłek w granicach godziny 18.00 będzie jak najbardziej uzasadniony. Gdy jednak planujemy posiedzieć dłużej, nie ma żadnych przeciwwskazań, by zjeść kolację nieco później. Ostatni posiłek powinien przypadać ok. trzech godzin przed snem.

Na wieczór tylko owoce

Winogrono, mandarynki, jabłka, suszone morele. Są lekkostrawne, mają dużo witamin i w porównaniu z kolacją pozwalają zaoszczędzić sporo kalorii.
To strategia, która najbardziej uwielbiają komórki tłuszczowe, gdyż w odróżnieniu od innych metod odchudzania nie muszą przeżywać ciężkich rozczarowań. Są od razu karmione pożywnym cukrem prostym. I co więcej, preferują go najlepiej porą wieczorową, szczególnie te, które rządzą w udach i pośladkach. Owocowe dary natury, zaliczane są do produktów niskokalorycznych, obfitują także w wiele cennych witamin i minerałów. Jednak w przypadku osób z nadwagą ich nadmierna konsumpcja może niekiedy przysporzyć wiele kłopotów. Większość owoców zawiera duże ilości fruktozy – cukru, który w sposób ułatwiony wnika do komórek tłuszczowych, potęgując ich rozrost. Fruktoza wzmaga także przenoszenie kwasów tłuszczowych do wątroby, sprzyjając tym samym wytwarzaniu cholesterolu. W owocach nie brakuje także innych mniej przyjaznych cukrów jak glukoza czy sacharoza.
Owoce posiadają wiele cennych walorów odżywczych, ale próba zastępowania nimi kolacji nie wydaje się najlepszym pomysłem. Owoce nigdy nie powinny stanowić zamiennika jedzenia, lecz jedynie formę witaminowej przystawki do posiłku!

Piotr Kaźmierczak
dietetyk kliniczny
tel. 603 139 239
Ostrzeszów, ul. Dworcowa 4, przychodnia „Eskulap”


 

Reklama
Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Ogłoszenia

Już dziś kup najnowszy numer!

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne

Ogłoszenia