Reklama

niedziela, 22 grudnia 2024, 7:07

Afryka jest kobietą – wywiad z Aliną Pelką

Alinka Pelka – prezeska YORGHAS Foudation to osoba bardzo zaangażowana w to, co robi. Los najbiedniejszych społeczności w krajach afrykańskich nie jest jej obojętny, a fundacja, którą powołała do życia zmienia na lepsze życie społeczności m.in. w Malawii. A przy tym jest niezwykle skromną, przemiłą osobą. W miniony poniedziałek w kinoteatrze odbył się koncert „Razem dla Afryki”, zorganizowany przez uczniów z Ostrzeszowa i Rojowa. 

Korzystając z okazji spotkałam się z p. Aliną na rozmowę – o Fundacji, Afryce, sytuacji kobiet i o tym, jak pomagać.

– Jak to się stało, że postanowiłaś zupełnie zmienić swoje życie? Wcześniej zajmowałaś się czymś kompletnie innym…

– [śmiech] Jestem z wykształcenia polonistką, nauczycielką. To jest mój background. Przez wiele lat pracowałam w oświacie, ale w pewnym momencie poczułam potrzebę zmiany. Praca w szkole trochę mi spowszedniała, chciałam wykorzystać w pełni swój potencjał. Rozwinąć się w innym kierunku. Ta potrzeba zmiany zbiegła się też z takim momentem w moim życiu, kiedy moje dzieci już trochę podrosły. Nie musiałam poświęcać im już całego swojego czasu. 

To nie było jednak tak, że pomyślałam sobie: „założę fundację”. To był proces. Zajęłam się biznesem. W międzyczasie kończyłam studia podyplomowe, jedne, drugie, trochę szukałam tej swojej nowej ścieżki. Działalność biznesowa zaprowadziła mnie do Afryki i stamtąd droga do powołania Fundacji była już prosta.

– Co Cię tak ostatecznie pchnęło w tamtym kierunku? 

– Na pewno złożyło się na to kilka przyczyn. Wychowałam się w rodzinie, w której pomaganie innym było rzeczą naturalną. Widziałam to od najmłodszych lat. Obserwowałam moją babcię, moją mamę, innych członków rodziny. Dla nas pomaganie było oczywiste i w takiej atmosferze się wychowałam. Później było wiele lat harcerstwa, a więc i służby innym. Sądzę, że pomaganie jest w jakiś sposób wpisane w moje DNA.

– Jak wyglądała Twoja pierwsza podróż na ten kontynent?

– To była wizyta w Kenii, byłam w obozie dla uchodźców somalijskich. Zetknęłam się z trudnymi sytuacjami i problemami, o których wcześniej czytałam tylko w książkach lub oglądałam je na ekranie. Ale jednocześnie dostrzegłam rzeczy, w których się zakochałam. Jest takie powiedzenie, że ten kontynent nie pozostawia nikogo obojętnym. Że Afrykę albo się kocha, albo się jej nie znosi. Ja należę zdecydowanie do tej pierwszej kategorii. 

– Słychać w Twoim głosie, że czujesz się związana z tymi ludźmi również osobiście.

– Tak, to są relacje osobiste. Jest takie powiedzenie, że biznesu nie robią firmy, tylko ludzie i tak samo jest w działalności non-profit. Za każdą organizacją stoją ludzie, każda osoba w potrzebie ma twarz i imię i myślę, że można innych przekonać do tego, co się robi tylko osobistym zaangażowaniem, post na Facebooku to nie wszystko. Kiedy mieszkańcy wsi przychodzą wieczorem pod dom, w którym mieszkasz, wybijając rytm kijami na plastikowych wiadrach, bo nie stać ich na prawdziwe instrumenty… i przychodzą tylko po to, żeby podziękować za to, że się zjawiłaś, za to wszystko co otrzymali, za pomoc… to są to momenty, które chwytają za serce, i wobec których trudno pozostać obojętnym. Jest wiele piękna w tym kontynencie i naprawdę można się w nim zakochać. Afryka ma wiele twarzy, ale dla mnie to są twarze moich wspaniałych przyjaciół, współpracowników, uczestników projektów w Tanzanii, Ugandzie, Nigerii, Malawi, Gambii.

– Co było dla Ciebie najtrudniejsze na początku?

– Rozpoczynaliśmy w punkcie zero, jako n-ta z rzędu organizacja, której nie znał nikt. Co robić, jak trzeba pracować, żeby w ogóle zacząć działać i realnie coś stworzyć… To wymagało wielkiego samozaparcia, cierpliwości i pasji. 

Każdy ma coś, co go napędza. Jeśli człowiek robi coś z pasją, cokolwiek by to nie było, to nie liczy godzin, mniej doskwiera mu zmęczenie, rzadziej się zniechęca. A nawet jeśli się zniechęca, to przypomina sobie te wszystkie chwile, dla których warto to robić i znów dostaje skrzydeł. 

Najtrudniejsze są takie momenty kiedy wiesz, że to, co chcesz zrobić ma sens i twoje działania ocalą czyjeś życie i zdrowie, wiesz jak to zrobić, z kim … Aplikujesz o grant i otrzymujesz negatywną odpowiedź, która nie jest merytorycznie uzasadniona – to może zniechęcić. Trzeba wtedy próbować gdzie indziej, a wiesz, że tu liczy się czas, że na pomoc czekają żywi, realni ludzie! Widzimy ich twarze, znamy ich osobiście. Czasem trzeba też odmówić pomocy, bo nie jesteśmy w stanie – ani fizycznie, ani finansowo – pomóc każdemu, kto nas o to prosi. To jest trudne.

– Pierwszy projekt, którym się zajęliście na początku swojej drogi?

– YORGHAS Foundation zaczęła się od walki z żyletkami, które powszechnie były (i w wielu miejscach nadal są) używane do przecinania pępowiny podczas porodu. Zaczęliśmy od działań eliminujących jedną z głównych przyczyn zgonów wśród rodzących kobiet – infekcji spowodowanych użyciem niesterylnych narzędzi.  W Ugandzie udało nam się przekonać Ministerstwo Zdrowia do zmiany specyfikacji zestawów porodowych, które są dystrybuowane w publicznych szpitalach. Przywiozłyśmy z Ugandy taki zestaw, wszystkie komponenty zostały przebadane tu, w Polsce i wyniki wyraźnie pokazały, które komponenty nie są sterylne. Na podstawie tych wyników opracowana została dokumentacja dla Ministerstwa z sugestiami zmian, które zostały uwzględnione w nowych wytycznych; i tak – żyletka została zastąpiona sterylnym jednorazowym ostrzem chirurgicznym, bawełniana tasiemka – jałowym zaciskaczem itd. 

– W swojej działalności skupiacie się na problemach, które dotyczą szczególnie kobiet.

– Tak, ponieważ mimo ogromnych postępów poczynionych w kierunku równości społecznej, wiele kobiet wciąż musi zmagać się z ciężarem tradycji, preferowaniem mężczyzn w wielu obszarach życia społecznego i brakiem niezależności finansowej. Dlatego to, co robimy bardzo mocno skupione jest na wspieraniu kobiet, dziewcząt, dzieci – poprawa opieki zdrowotnej, ze szczególnym uwzględnieniem tej okołoporodowej; walka z ubóstwem menstruacyjnym oraz wspieranie samodzielności ekonomicznej kobiet i dziewcząt. Bardzo chciałam, żeby fundacja skoncentrowała się na konkretnych problemach i obszarach tematycznych, w których będziemy się specjalizować. Pierwszym filarem naszej pracy od samego początku jest redukcja umieralności okołoporodowej, ponieważ w krajach afrykańskich jest to poważny problem.

– Dlaczego właśnie one? Jest wiele problemów, z którymi borykają się kraje określane jako „rozwijające się”

– W tych trzech obszarach mieści się wiele różnych elementów. Wspieranie samodzielności ekonomicznej czy walka z ubóstwem menstruacyjnym to także wspieranie edukacji, to jest też zapewnienie dostępu do czystej wody – na ile to możliwe, staramy się działać kompleksowo.

            I tak na przykład – ubóstwo menstruacyjne to nie tylko brak podpasek lub środków na ich zakup, ale też brak dostępu do sanitariatów, wody, artykułów higieny osobistej, elementarny brak wiedzy o miesiączce i kobiecym ciele, powodowany często kulturowym tabu. Jakie są następstwa?  Podczas miesiączki dziewczynka nie idzie do szkoły, opuszcza lekcje. Absencja dziewczynek w szkołach jest poważnym problemem, a to nie jest tylko jeden dzień w miesiącu, ale średnio 3-5 dni. De facto jeden tydzień nauki miesięcznie, czyli na cztery miesiące ona jeden miesiąc opuszcza. To się wszystko nawarstwia. A przecież nie jest tak, że dziewczynka wraca do domu i może odrabiać zaległości. Ona pomaga w gospodarstwie, a jak nie ma prądu, to tym bardziej nie będzie miała jak się uczyć. Po pewnym czasie dziewczynki zaczynają odstawać w nauce od chłopców. To prosta droga do opuszczenia szkoły.

            Dziewczynka, która już miesiączkuje i nie chodzi do szkoły, jest szybko wydawana za mąż, zachodzi w ciążę, co często kończy się przedwczesnym i skomplikowanym porodem. Jeśli dziewczyna była obrzezana to jest to dodatkowa, niewyobrażalna trauma. Często komplikacje przy porodzie prowadzą do powstania przetoki, która skazuje młodocianą matkę na problemy zdrowotne i społeczną izolację… I nie ma wyjścia z tego kręgu ubóstwa.

A zaczęło się od braku podpasek…

– Efekt kuli śnieżnej.

– Dwa lata temu poznałam pewną Niemkę, Stephanie Fuchs, która wyszła za mąż za Masaja. Mieszka z nim i z synem w masajskiej wiosce iw Tanzanii i założyła tam przedsiębiorstwo społeczne. Przełamała tabu i z masajskimi kobietami szyją podpaski wielorazowego użytku, najpierw robiły to dla siebie, a później zaczęły nadwyżki sprzedawać lub rozdawać w zależności od zasobów. 

W związku z projektem, który planowałyśmy zrealizować w szkole średniej w Moshi, postanowiłyśmy właśnie tam zakupić zestawy podpasek dla dziewcząt za pieniądze ze zbiórki zorganizowanej w Polsce. Tak więc środki od naszych darczyńców działają na kilku poziomach – w tym przypadku nie tylko zapewniły zaopatrzenie dziewcząt w niezbędne środki higieny osobistej, ale wsparły też lokalną przedsiębiorczość kobiet! Dodatkowo na prośbę mieszkanek masajskiej wioski zaopatrzyłyśmy je także w nasze zestawy porodowe, ponieważ nie stać ich na zakup jednorazowych artkułów medycznych.

– Jeszcze o tej umieralności okołoporodowej. U nas się o tym nie mówi…

Polska jako kraj ma „know-how” w kwestii redukcji umieralności okołoporodowej i mało kto wie, że Polska jest jednym z czterech krajów o najniższym wskaźniku umieralności okołoporodowej na świecie, czyli liczbie zgonów kobiet w trakcie ciąży, porodu i połogu na 100 tys. żywych urodzeń. I teraz, żeby uzmysłowić skalę: w krajach, w których działamy – w Malawi ten wskaźnik wynosi ok. 400. W takich krajach jak Nigeria czy Sierra Leone około 1000. W Polsce – 2. Warto dodać, że wśród krajów rozwiniętych największa umieralność okołoporodowa występuje w Stanach Zjednoczonych. Generalnie polityka rządu w zdecydowanej większości krajów afrykańskich ma na celu zachęcanie kobiet do rodzenia w szpitalach, co w tamtych warunkach znacząco wpływa na obniżenie umieralności przy porodzie. W niektórych krajach instytucja tradycyjnej przyuczonej położnej, „akuszerki”, została zdelegalizowana. W innych, jak np. w Liberii w obliczu braku profesjonalnej opieki okołoporodowej zdecydowano się na mniejsze zło i doszkolono te tradycyjne położne. Tak więc one często zdają sobie sprawę z różnych zagrożeń, jak np. zakażenie wirusem HIV, i że muszą przynajmniej założyć rękawiczki, przyjmując poród. Jednak bywa, że przez brak kwalifikacji i wiedzy decyzja o przewiezieniu kobiety do szpitala zapada zbyt późno i dochodzi do tragedii.

– Ale nie cała Afryka taka jest

– Musimy mieć świadomość proporcji, żeby nie wyrobić sobie obrazu kontynentu, w którym nie ma nic, oprócz biedy. Mówimy o pewnych rejonach: miejskich slumsach, o odległej wsi. Ale musimy też mieć świadomość rozwijających się miast, biznesów, uczelni, kształcących kolejne pokolenia. Myślę, że gdyby przeciętnemu Polakowi pokazać zdjęcia niektórych stolic krajów afrykańskich to byłby przekonany, że to zdjęcia miast europejskich lub amerykańskich.

– Trochę jak byśmy porównywali Warszawę i jakąś zapadłą małą wioseczkę gdzieś na Podlasiu.

– I to jest Polska, i to jest Polska. Te dysproporcje w krajach Globalnego Południa są jednak znacznie większe. Chodzi o dostęp do dóbr. Opieka medyczna i edukacja też są dobrem.

– Jakie macie marzenia i cele na kolejne lata?

Jednym z naszych marzeń i celów w Malawi jest współpraca z Ministerstwem Zdrowia w zakresie opracowania standardów opieki okołoporodowej dla matek z różnymi niepełnosprawnościami. Nie mam tu na myśli tylko niepełnosprawności ruchowej, dostępność szpitali dla kobiet na wózkach to tylko część problemu. Chodzi też np. o brak położnych, które znają język migowy, brak informacji drukowanych w alfabecie Braille’a. Musimy pamiętać o kobietach z niepełnosprawnościami intelektualnymi, które zwłaszcza w tamtych warunkach bywają traktowane przez personel bardzo obcesowo. 

– My w naszym własnym społeczeństwie nie bierzemy tego pod uwagę, a co dopiero gdzieś indziej.

Kraje afrykańskie nie są pod tym względem wyjątkowe. Uwzględnienie opieki nad mamą z niepełnosprawnością to problem, nad którym mamy nadzieję długofalowo pracować z Ministerstwem Zdrowia Malawi. Często wspominam o współpracy z ministerstwami, instytucjami i partnerami lokalnymi, ale tak wyglądają procedury w pracy organizacji – nie można niczego robić w próżni, przyjechać i rozpoczynać czegokolwiek bez uzgodnienia z odpowiedzialnymi instytucjami. Harmonijna współpraca z organami lokalnymi to podstawa.

Przygotowujemy się np. w tej chwili do wdrożenia międzynarodowego programu „My Body is My Body”, który poprzez muzykę, zabawę i śpiew uczy dzieci zasad bezpieczeństwa, chroniących przed wykorzystaniem. Jest sześć głównych piosenek, które przekazują dzieciom te zasady w bardzo pozytywny sposób. Adaptujemy ten program do warunków w Malawi – przetłumaczyliśmy materiały i piosenki na lokalny język, a malawijska piosenkarka nagrała je w studio w Lilongwe. Wkrótce rozpoczniemy pracę z programem w wyznaczonych szkołach. Jesteśmy bardzo dumni z tego, że udało nam się to zrobić, ale zanim rozpoczęliśmy jakiekolwiek działania, musieliśmy uzyskać pozwolenie odpowiednich organów i aprobatę Ministerstwa Edukacji, które zresztą najprawdopodobniej włączy ten program w swoją agendę.

– Potraficie świętować swoje sukcesy?

Dzień, kiedy nasza wymarzona Łódź Życia została przekazana społeczności Chisi Island i ośrodkowi zdrowia – bo to jest ich własność w tej chwili – to było dla nas święto. Byłam tu, w Ostrzeszowie, cały dzień miałam połączenie z Malawi i Stanami Zjednoczonymi, bo klub rotariański z New Hampshire, który sfinansował to przedsięwzięcie, też był na łączach. Ten moment rozmowy trzech kontynentów przez WhatsAppa… Dzwoniono do nas z jeziora, kobiety z wyspy Chisi płynęły tą łodzią, śpiewały, klaskały i nam dziękowały… trudno nie świętować czegoś takiego. Dałam sobie czas na to, by się tym napawać i tym się ucieszyć. To było spełnienie naszych marzeń i rocznych planów. Warto żyć dla takich chwil.

– Opowiedz więcej o tej łodzi i społeczności z wyspy Chisi.

– Malawi to jedno z najbiedniejszych państw na świecie, a Chisi jest małą wyspą na jeziorze Chilwa niedaleko granicy z Mozambikiem, zamieszkaną przez społeczność marginalizowaną, zapomnianą i określaną jako najbardziej odległą i odosobnioną.

Bywa, że kobieta, która mieszka po drugiej stronie wyspy i z dala od jedynego i mocno zniszczonego ośrodka zdrowia musi przez ten górzysty teren przejść, kiedy zaczyna rodzić. W ośrodku nie ma prywatności, działających toalet, odpowiedniego wyposażenia. Są tylko dwa łóżka dla kobiet. Nie ma możliwości wykonania cesarskiego cięcia, więc jeśli pojawiają się komplikacje, personel musi kobietę przetransportować do szpitala na lądzie, bo tu sobie z tym nie poradzą. Jedynym środkiem transportu jest tradycyjna łódź, odpychana tyczką od dna. Dwie godziny na brzeg i jeszcze pół godziny do szpitala. Akcja porodowa jest w toku, płynie się często nocą. W tym czasie może zdarzyć się wszystko. Bardzo wiele dzieci urodziło się w tych łodziach i zmarło. Umieranie matek i noworodków jest na wyspie rzeczą powszechną i dlatego postanowiliśmy zrobić wszystko, by temu zaradzić.

            Jest to jeden z większych projektów naszej organizacji. Zaczęliśmy od instalacji panelu fotowoltaicznego, więc ośrodek zdrowia ma już prąd. Wyposażyliśmy ośrodek w sterylne zestawy porodowe (tzw. Mama Kit). Kolejnym ważnym elementem było skrócenie czasu i usprawnienie transportu z wyspy na brzeg. Rok trwały prace, planowanie istarania o pozyskanie środków na łódź napędzaną silnikiem, łódź, która uratuje życie mam, dzieci i wszystkich pacjentów wymagających pilnej hospitalizacji. 

            W końcu udało się – dzięki wsparciu Rotary Cub of Bow z USA nasza Łódź Życia została przekazana ośrodkowi zdrowia i już służy przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, jako wodny ambulans do transportu chorych na ląd. Z 2 godzin czas transportu skrócił się do 16-20 minut. To jest ogromna zmiana.  Łódź jest napędzana silnikiem na paliwo, więc musi na siebie zarobić. W chwilach „wolnych” będzie alternatywnym środkiem szybkiego transportu, z którego będą mogli odpłatnie korzystać mieszkańcy wyspy oraz turyści. Pieniądze z tych odpłatnych rejsów będą przeznaczone na konserwację i zakup paliwa.

– Taki trochę obieg zamknięty.

– Teraz trzeba tę łódź odpowiednio wyposażyć. Szkoła podstawowa z Katowic ufundowała dwie kamizelki ratunkowe, ale potrzeba ich więcej. Potrzebna jest też apteczka pierwszej pomocy, mała gaśnica, składany stojak do kroplówek, latarka lub czołówka, bo czasami zdarza się, że transport odbywa się w nocy. I walkie-talkie, ponieważ sygnał telefonii komórkowej jest tam bardzo słaby po tym, jak cyklon Freddy uszkodził przekaźniki. To wszystko musimy kupić, dlatego trzy szkoły – z Ostrzeszowa i Rojowa – zorganizowały w tym celu akcję dobroczynną „Razem dla Afryki”, zakończoną tydzień temu pięknym koncertem z licytacją, kawiarenką, sprzedażą kawy z certyfikatem Fair Trade z Rwandy.

– Staram się kupować produkty z logiem tego certyfikatu, ponieważ wtedy wiem, że to jest produkt, przy tworzeniu którego nie było pracy niewolniczej, że pracownikom godnie zapłacono, że część dochodu przeznaczone będzie na rozwój spółdzielni lokalnych producentów. I dzięki temu, że ja kupię np. kawę z tym certyfikatem, wpływam na rozwój tamtego regionu.

– Idea tego certyfikatu koresponduje z innym projektem, który niedawno rozpoczęliśmy w Malawi. To wieloletni projekt rozwojowy, realizowany we współpracy z polską platformą środowiskową Treebute, która powstała w celu sadzenia drzew, ale z wartością dodaną – sadzenie drzew nie jest tylko dla samego sadzenia, ale po to, by zmieniać ludzkie życie na lepsze. W Malawi sadzimy z nimi drzewa owocowe. Kupujemy sadzonki od lokalnych rolników i przekazujemy je wybranym społecznościom. W pierwszym etapie projektu, który rozpoczął się w kwietniu, skupiliśmy się na społecznościach dotkniętych przez Cyklon Freddy, który zniszczył pola i wszystkie uprawy, pozbawiając tych ludzi podstawowego źródła dochodu. Pierwsze 3000 sadzonek już się przyjęły, już rosną i wkrótce zaczną owocować. Daje nam to olbrzymią satysfakcję. 

Ten projekt, który działa na rzecz bezpieczeństwa żywnościowego i wspiera niezależność ekonomiczną kobiet, daje rolnikom i rolniczkom źródło utrzymania, ponieważ nadwyżkę plonów będą sprzedawać. Wspiera przedsiębiorczość lokalną – sadzonki kupujemy na miejscu. Myślimy docelowo o zorganizowaniu większej ilości szkoleń i inwestowaniu w przetwórstwo, żeby uczestnicy programu mogli sprzedawać przetwory, również za granicę. Projekt został poprzedzony konsultacjami społecznymi, licznymi spotkaniami z liderami społeczności i przedstawicielami ministerstw, w tym Ministerstwa Rolnictwa, które finalnie objęło projekt oficjalnym patronatem. To, co YORGHAS Foundation robi jest zawsze odpowiedzią na realne potrzeby, podpartą rzetelnym rozpoznaniem i ustaleniem takiego „programu naprawczego” wspólnie z wszystkimi stronami zaangażowanymi w projekt.

– „Nie wiemy jak to zrobić, nie umiemy tego rozwiązać, pomóżcie nam”

– Dokładnie tak to działa w każdym kraju, gdzie realizujemy jakiekolwiek przedsięwzięcie. W Malawi jest już nieco inna sytuacja, ponieważ w zeszłym roku nasza fundacja została tam formalnie zarejestrowana i funkcjonujemy oficjalnie jako międzynarodowa organizacja działająca w Malawi. Biuro główne jest w Warszawie, a drugie otworzyliśmy w stolicy Malawi w Lilongwe, gdzie na co dzień pracuje nasz dyrektor regionalny i liczni wolontariusze. To zmieniło na lepsze sposób, w jaki funkcjonujemy i nasza pracę, jej jakość i tempo.

– Jest ktoś na miejscu, więc to skraca czas reakcji…

– Tak, przykładem takiej szybkiej akcji była zbiórka, którą przeprowadziły dzieci z klasy Va z Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Rojowie. Lekcja języka polskiego stała się przyczynkiem do rozmowy o aktualnej sytuacji w krajach afrykańskich, o problemach z jakimi mierzą się. Uczniowie, zachęceni przez swojego nauczyciela do zapoznania się z naszą stroną internetową tak się przejęli, że spontanicznie sami wybrali projekt, który chcieliby wesprzeć i zorganizowali szybką zbiórkę dla dziewcząt w Malawi. 

Całość przedsięwzięcia od dnia zbiórki do przedstawienia raportu z akcji zajęła zaledwie 3 tygodnie. Co więcej, w dniu dystrybucji udało nam się uzyskać połączenie na WhatsApp i obie klasy – w Polsce i w Malawi – mogły się zobaczyć, pouśmiechać i pomachać do siebie…

– O kurczę, to takie wzruszające…!

– Tak, to było wzruszające, byliśmy wszyscy tym bardzo przejęci. 

– Te dzieci mogły w końcu zobaczyć, że ich działanie miało realny wpływ na czyjeś życie. 

– Mnie się wydaje, że to jest podstawa i bardzo tego pilnujemy. Jesteśmy małą organizacją, ale przykładamy ogromną wagę do tego feedbacku. Oprócz podziękowań dla wszystkich darczyńców i wszystkich, którzy nam w jakikolwiek sposób pomagają, staramy się pokazać im realny wpływ, który ich pomoc wywiera.  To bardzo ważne.

– Co lepiej pokazuje, że mamy wpływ na nasze otoczenie niż efekty naszych działań…?

– Podobnie było ze Szkołą Podstawową nr 20 w Katowicach, która zorganizowała kiermasz słodkości w Tłusty Czwartek. Dzieci wiedziały, na jaki cel przekazane będą środki z tego kiermaszu. One też szybko dostały informację zwrotną. Kupiliśmy wtedy dwie kamizelki ratunkowe bardzo dobrej jakości, które pojawiły się na zdjęciach i filmach z próbnego rejsu Łodzi Życia na jeziorze Chilwa.

– Ten feedback zawsze jest?

– Tak, czasami trzeba na niego poczekać trochę dłużej, bo niektóre projekty bywają rozciągnięte w czasie, ale zawsze każdy otrzymuje potwierdzenie wydania środków, transparentnie, ze szczegółowym raportem i materiałem zdjęciowym. 

– Wróćmy jeszcze do koncertu…

Koncert był piękny i wzruszający! Wszystkie środki będą przeznaczone na doposażenie Łodzi, ratującej życie mam i dzieci na wyspie Chisi. Akcja „Razem dla Afryki” została w całości zorganizowana przez Zespół Szkół nr 2 i Szkołę Podstawową nr 2 w Ostrzeszowie oraz Zespół Szkolno-Przedszkolny w Rojowie. Biblioteka Publiczna przeprowadziła warsztaty produkcji mydełek przeznaczonych na aukcję. OCK otworzyło swoje podwoje i zaoferowało przestrzeń i salę koncertową. To była olbrzymia pomoc. Jesteśmy wszystkim bardzo wdzięczni.

– To pokazuje taki społeczny aktywizm i wspólnotę, którą tworzymy, możemy zrobić wspólnie coś dobrego, coś namacalnego. 

– Tak, razem możemy więcej, nie tylko w wymiarze finansowym. Dobrze, że dzieci i młodzież potrafią się tak zaangażować i uczą się dzielenia z drugim człowiekiem, kimś kto ma mniej, tym co mają. Ważna jest ta empatia i wrażliwość na cudzy los i ludzi w potrzebie. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

– Jedziesz tam, do Malawi, jesteś tam powiedzmy tydzień czy dwa, wracasz… Nie masz takiego poczucia, że te nasze zachodnie, polskie problemy są bezsensowne i błahe w porównaniu do tego co dzieje się tam? Masz takie poczucie, że czasami wybrzydzamy, iż ten dobrobyt nam trochę uderzył do głowy?

– Tak, zdecydowanie. Pamiętam taką scenkę z jednej z moich podróży. To było bodajże w Kenii. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie była taka bardzo tradycyjna chata, bardzo biedna. Mieszkała tam jedna rodzina, my się zatrzymaliśmy, oni wyszli się z nami przywitać. Kobieta miała niepełnosprawnego syna o kulach. Ubożuchne gospodarstwo, kilka kóz. Mój przyjaciel zwrócił się do nich, pozdrowił ich i pada pytanie „Co słychać? Jak życie?”, a oni odpowiadają „Jesteśmy wdzięczni Bogu, mamy chatę, mamy kozy, mamy staw i wodę”. Taka bieda aż piszczy, a oni w tym wszystkim znaleźli powody do tego, by z czegoś się cieszyć, że ich życie nie jest takie złe. To była olbrzymia lekcja pokory. My w naturalny sposób koncentrujemy się na niedogodnościach, problemach, brakach. Wraz z rozwojem konsumpcji rośnie apetyt na więcej i więcej. Trzeba umieć ucieszyć się z tego, co się ma, zamiast dążyć bezustannie do zwiększenia stanu posiadania.

– Zwłaszcza, że ten pęd życia odbiera nam całą radość.

– Ludzie ciągle chcą czegoś innego, niż mają i nigdy nie osiągają tego stanu zadowolenia i harmonii z samym sobą i światem, który nas otacza, z ludźmi. Trzeba zobaczyć, w jak bardzo uprzywilejowanej pozycji jesteśmy. Konia z rzędem temu, kto odczuwa wdzięczność, kiedy przekręca kurek w kranie. 

– W Polsce nie doceniamy wody. Wydaje nam się czymś naturalnym i oczywistym. Przeczytałam gdzieś kiedyś takie zdanie: „Kiedy będziesz musiał/musiała przynieść swoją własną wodę, wtedy docenisz wartość każdej kropli”

– Ludzie nie rozumieją, że brak wody w różnych częściach świata jest nie tylko problemem samym w sobie – bo nie można się napić tyle, ile się chce i jak dużo się chce – ale jak poważne problemy generuje jej brak. Kiedy mówimy o krajach afrykańskich, trzeba zauważyć, że zwyczajowo, kulturowo  zaopatrywaniem gospodarstwa domowego w wodę zajmuje się kobieta i dzieci. Są takie miejsca, gdzie trzeba po tę wodę iść wiele kilometrów. Trzeba ją przynieść na głowie, na plecach, w rękach. To są godziny. Często przez to dzieci nie idą do szkoły. Muszą pomóc mamie, bo ona sama nie da rady przynieść tej wody tyle, ile jest potrzebne. Czyli wpływa to na brak edukacji chociażby. Na brak możliwości zachowania odpowiedniej higieny. Żeby nie wspomnieć o tym, jak sobie wyobrażamy leczenie bez dostępu do czystej wody. Wiele źródeł jest skażonych, a innych nie ma, ludzie często zmuszeni są do korzystania z tego, co jest dostępne. Dzieci chorują, odwadniają się, umierają.

 Warto o tym pamiętać, kiedy w środku lata myjemy chodnik Karcherem, bo trochę mchu tam wyrosło. Albo kiedy napełniamy wannę po brzegi co drugi dzień.

– Musimy mieć punkt odniesienia i widzieć to wszystko we właściwych proporcjach. 

– I dodajmy do tego katastrofę klimatyczną…

– Pustynnienie krajobrazu ma swoje przyczyny i o ile uprzemysłowienie i rozwój technologii w krajach „Globalnej Północy” sprawia, że my jakoś sobie radzimy, to nie myślimy o tym, jak to, co robimy tutaj, wpływa na mieszkańców Globalnego Południa, jak oni poradzą sobie z postępującą suszą, która oznacza klęskę głodu. Woda jest bardzo drogocennym dobrem, po które trzeba iść dziesiątki kilometrów. Pustynnienie powoduje, że te źródła wysychają. Jak można funkcjonować bez wody?

– Nie należy się dziwić, że taka sytuacja zmusza ludzi do opuszczenia swojego kraju i szukania lepszego losu gdzieś indziej.

– Nie należy myśleć, że to, co robimy, nie ma wpływu na innych. Ma i to większy niż nam się wydaje. To powinno zmuszać nas do odpowiedzialnych wyborów, także w zakresie konsumpcji dóbr. Wydaje nam się, że nie jesteśmy zależni. Tymczasem w erze globalizacji jesteśmy wszyscy systemem naczyń połączonych. Siedzimy sobie teraz i pijemy kawę. Należałoby pomyśleć, skąd ta kawa, jaką przeszła drogę. Kto zbierał te ziarna i gdzie?

– Czy zapłacono godnie producentom… 

– Kto na tej kawie najbardziej zarabia.

– Często ludzie sobie nie zdają z tego sprawy. To są rzeczy, o których często mówię, kiedy rozmawiam z innymi o ekologii. Bo ekologia to nie jest tylko to, że wyrzucimy coś do właściwego kontenera, hodujemy kwiatki albo zasadzimy drzewo czy je zetniemy, jakiego rodzaju ubrania kupujemy i tak dalej. Ekologia to też patrzenie na to, co się dzieje w sąsiednich krajach, które dostarczają nam dobra, z których korzystamy. To dotyczy elektroniki, jedzenia, kawy, perfum czy choćby ubrań, które nosimy… bo ta bawełna to często jest efekt niewolniczej pracy ludzi w Chinach.

– Cały przemysł modowy powinien zrobić rachunek sumienia.

– W książce „Odpowiedzialna moda” jest świetnie pokazane, jak pojawienie się fabryki jeansów przy rzece powoduje upadek całego regionu. Bo barwniki, które są tam stosowane są szkodliwe, ścieki są odprowadzane do rzeki, a z tej rzeki ludzie czerpią wodę do picia, myją się w niej, piorą. Niewolnicza praca tych matek z dziećmi nas szokuje – na co dzień o tym nie myślimy, kto zrobił nasze ubrania.

– Czy ktoś, kto zmienia smartfony na lepszy model co roku, częściej niż to wynika z rzeczywistej potrzeby… zastanawia się,  jaki to wywiera wpływ, gdzie wydobywane są podstawowe metale, które służą do produkcji telefonów? Dlaczego przez tyle lat Demokratyczna Republika Konga dotknięta jest wojną..?  Musimy się zastanowić, czy to na pewno dlatego, że społeczeństwo nie daje sobie rady z wewnętrznymi napięciami, czy to aby nie jest tak, że ten konflikt jest umiejętnie podsycany, żeby łatwo było przejąć kontrolę nad wydobyciem np. koltanu…?  Można by mnożyć te przykłady.

 Każda wojna jest wojną o zasoby. Widzimy to doskonale na przykładzie Ukrainy, tylko zazwyczaj doszukujemy się przyczyn religijnych czy społecznych, a to jest zasłona dymna.

– Bo tak jest ludziom łatwiej to sobie wytłumaczyć i uniknąć poczucia odpowiedzialności.

To jest zawsze trudny temat. O tym jak pomagać i jak nie pomagać mogłybyśmy też rozprawiać godzinami. Jest taka książka Lindy Pollman „Karawana kryzysu”. Janka Ochojska napisała bardzo piękny wstęp do tej książki i w tym wstępie wyraźnie powiedziała, że jest to książka o tym, jak nie pomagać, o kulisach pomocy humanitarnej, o różnych chybionych pomysłach, o wyścigach o fundusze. 

Bardzo często ludzie kojarzą też pomoc humanitarną tylko z niebezpieczeństwem, ale to nie jest prawdziwy obraz. Tak samo jak obraz kontynentu afrykańskiego, który funkcjonuje w naszej świadomości i jest powielany skwapliwie przez media nie jest obrazem prawdziwym. Bardzo często odpowiadam na pytania „A czy ty się nie boisz?”. Są podróże, które odbywałam kompletnie sama. Leciałam sama na Zanzibar czy do Gambii. Odpowiadam „A czemu miałabym się bać?”. Wszędzie należy zachować rozsądek i poruszać się w granicach własnego bezpieczeństwa. W Ostrzeszowie też nie wybieram się na samotne spacery nocami. Niczym się to nie różni od naszych podróży na taki czy inny kontynent. Wszędzie zachowujemy minimum zasad i zdrowego rozsądku. Gdy podróżujemy gdzieś pierwszy raz to warto się przygotować, trochę poczytać, poznać kulturę i wiedzieć, jak się zachować, żeby nie irytować mieszkańców. Zawsze jesteśmy tam gośćmi, niezależnie od tego jak mile widzianymi, ale zawsze gośćmi. Podstawową zasadą jest dla mnie postawa szacunku wobec kraju, który mnie zaprasza. Nie narzucamy nikomu swoich poglądów i swoich wizji. Cokolwiek tam robimy, robimy to z mieszkańcami, zawsze we współpracy z organizacją lokalną. Każde miejsce jest inne. Dlatego walczę ze stereotypowym spojrzeniem na kontynent afrykański i z wrzucaniem wszystkich krajów do jednego worka.

– Trochę traktujemy Afrykę jak jedno wielkie państwo.

– I właśnie to jest błąd! Rzadko kiedy mówi się Europa-Europejczycy w tym samym kontekście. Używamy tych pojęć, ale pomyślmy, co ma wspólnego np. mieszkaniec Polski i Portugalii. Mamy inny język, inne tradycje, inaczej obchodzimy święta, mamy inną kuchnię, historię… Dlatego wrzucenie do jednego worka mieszkańca Nigerii i Tanzanii jest takim samym błędem. Oczywiście, tak samo jak Europa, Afryka ma cechy wspólneale uogólnienia przyczyniają się do funkcjonowania stereotypów, które na dłuższą metę są szkodliwe. To jest kontynent niesamowicie bogaty w kulturę ponad pięćdziesięciu różnych krajów, w obrębie krajów różnych plemion, o bardzo zróżnicowanych obyczajach, wierzeniach, religii, historii. Są kraje, które były dotknięte wojnami domowymi, są takie, które tego nie zaznały.  Świat północnej Afryki z różnych względów przesiąknięty jest kulturą arabską i bliskiego wschodu. Afryka Subsaharyjska jest zupełnie inna. A też są różnice między wschodnią Afryką, rogiem Afryki, a zachodnią czy południową Afryką. To jest piękne, że jest taka różnorodna i taka bogata.

– Tym bardziej, że Afryka dotknięta została kolonializmem.

– Cały kontynent był dotknięty kolonializmem i chociaż oficjalnie ta era się zakończyła, to eksploatacja krajów afrykańskie przez niegdysiejsze potęgi kolonialne trwa. Nie mówi się głośno np. o tym, że odpady toksyczne z Włoch bywają transportowane do Somalii i składowane na wybrzeżu. Ktoś za to bierze pieniądze. Nie mówi się o tym, że w promieniu iluś kilometrów od miejsca składowania tych niezabezpieczonych odpadów chorują dzieci, Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność.  Problem zamiata się pod dywan, bo tak jest nam wygodniej. 

– Czego oczy nie widziały, tego sercu nie żal. 

– Coś co się dzieje w dalekim afrykańskim kraju wydaje się, że nas nie dotyczy i nie ma na nas wpływu, a to nieprawda.  I odwrotnie, to co się dzieje w naszej części świata –patrz wojna na Ukrainie–ma ogromny wpływ na losy milionów ludzi na całym świecie. Dlatego powtarzam: jesteśmy systemem naczyń połączonych. 

– Jak można was wesprzeć?

Poza bezpośrednimi wpłatami na konto… [śmiech] Jesteśmy w programie, który nazywa się Fanimani.pl. To jest program, za pomocą którego można nas wspierać bezkosztowo podczas zakupów online.  Na stronie Fanimani.pl wybieramy YORGHAS Fondation i robimy zakupy jak zwykle i w tych cenach, co zwykle, a dany sklep przekazuje jakiś procent za pośrednictwem Fanimani na wskazaną fundację.

Uczestniczymy też w programie Idea Fair Play – to jest akurat strona z ubezpieczeniami. Od każdego zakupu ubezpieczenia poprzez tę platformę wybrana organizacja otrzymuje procent. Za chwilę rozpoczynamy kampanię w programie Ubrania Do Oddania – używaną odzież kurier odbierze za darmo, przekazując 1 zł od każdego kilograma na nasz cel, którym będzie zakup mundurków szkolnych dla dzieci z najbiedniejszych rodzin w Malawi.

Posiadamy status Organizacji Charytatywnej na Allegro, dlatego każdy może tam wystawić dowolny przedmiot na aukcji charytatywnej z przeznaczeniem na działalność YORGHAS Foundation. Niezmiennie zapraszamy do obserwowania naszego profilu w mediach społecznościowych. Użytkownicy Facebooka mogą też organizować urodzinowe zbiórki na rzecz wybranej fundacji, i zapraszać wszystkich swoich znajomych do obserwowania naszego profilu – to też jest sposób na wspieranie naszych działań i na wspólne pomaganie.

– Bardzo dziękuję Ci za tę rozmowę

Anna Owczarek

Reklama
Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Ogłoszenia

Już dziś kup najnowszy numer!

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne

Ogłoszenia