Reklama

czwartek, 26 grudnia 2024, 15:29

Czy musiała umrzeć?

Znaliśmy Esterę osobiście. Była pogodna, wesoła, pięknie śpiewała, dbała o siebie, była atrakcyjna i bardzo wrażliwa. Dzielnie znosiła trudy związane z chorobą, nie skarżyła się na swój los. Wiadomość o jej śmierci była dla nas szokiem. Jeszcze kilka dni temu rozmawialiśmy z nią przez internet. Trudno uwierzyć, że już jej nie ma. Miała zaledwie 42 lata…
Jej najbliżsi poprosili nas o nagłośnienie okoliczności jej śmierci, opowiedzieli o ostatnich chwilach jej życia.
„Estera od wielu lat zmagała się z rzadką chorobą Morela. Miała już ustalony termin operacji w Bydgoszczy, ale, tłumacząc się pandemią, szpital anulował ten sierpniowy termin, mimo że czekała na niego półtora roku. Po interwencji i nagłośnieniu sprawy w „Dzień dobry, TVN”, lekarz złożył jej obietnicę ustalenia nowego terminu, którego, niestety, nie doczekała.

W piątek (12 marca) Estera źle się poczuła. Około godziny 12 zabrała ją karetka, Estera była w pełni świadoma. Jeszcze w domu zrobili jej test na COVID-19, wynik był negatywny. Mimo to zabrali ją do szpitala w Kępnie, gdzie zrobiono drugi test (kolejny wynik negatywny). Wtedy wykonano trzeci test i wysłano go do analizy do Wrocławia. W ciągu pięciu godzin zrobiono trzy testy. Estera leżała w szpitalu, czekając na wynik ostatniego, jej stan ciągle był stabilny, rozmawiała z nami przez telefon, bo, ze względu na covid, kontakt bezpośredni był niemożliwy.
Około 23 przyszedł wynik z Wrocławia – tym razem pozytywny. Estera powiedziała nam, że musi kończyć rozmowę, bo lekarz prowadzący, po konsultacji z dyspozytorem, podjął decyzję o transporcie do szpitala jednoimiennego w Poznaniu, oddalonego od Kępna o ponad 150 km, choć niedaleko – w  szpitalu ostrzeszowskim – jest oddział covidowy.
Zaintubowana, pod respiratorem, karetką ruszyła w drogę, okazało się… ostatnią drogę. Około 10 minut od wyjazdu karetki  – zmarła.
Jednak lekarz poinformował nas, że śmierć nastąpiła w szpitalu o godz. 1.08.
Rano niezwłocznie się tam udaliśmy. Z powodu covida nie mogliśmy ani zobaczyć Estery, ani się z nią pożegnać, zresztą nie było jej już w szpitalu, bo zaraz po stwierdzeniu zgonu została przewieziona do zakładu pogrzebowego.
Pielęgniarka na SORZE wydała nam dokumenty, na wypisie godzina zgonu to 4.10, a miejsce zgonu – karetka (bez podania miejscowości czy odległości na trasie).
Udałem się z tym do urzędu stanu cywilnego. Nie przyjęli mnie i nie wystawili aktu zgonu, ponieważ miejsce zgonu nie było jasno określone. Po kontakcie z zakładem pogrzebowym otrzymaliśmy informację, że ciało Estery leży zabalsamowane i nie wiedzą, co mają z nim zrobić, bo nie ma aktu zgonu ani poprawnego wypisu.
Z powodu podejrzenia, że możemy mieć covid, zostaliśmy wszyscy skierowani na kwarantannę i izolację, nie możemy opuszczać domu, jesteśmy bezsilni wobec systemu.
Sprawa ta, naszym zdaniem, jest kontrowersyjna i niejasna. Nasuwają się pytania – czy intubacja była niezbędna, czy trzeba było transportować Esterę aż do Poznania? Czy to mogło przyczynić się do jej śmierci?
Sytuacja ta obrazuje jednocześnie, w jakim stanie jest służba zdrowia, jak działa system ochrony zdrowia oraz jak bezsilna jest rodzina. Należy też zapytać – jak wiarygodne są testy i w jakim celu są robione, skoro dwa pierwsze dały wynik negatywny, a trzeci, przeprowadzony w krótkim odstępie czasu – pozytywny, czy są robione do skutku, aż wyjdzie COVID?”.
Informacje przekazane przez rodzinę są pełne goryczy i niewiary w służbę zdrowia, w system. I nie można się temu dziwić, przecież nagle, niespodziewanie, stracili kogoś, kogo kochali, komu chcieli pomóc, kogoś, kto walczył z przewlekłą chorobą, a umarł w zupełnie innych okolicznościach.
Rodzinie zmarłej składamy najszczersze wyrazy współczucia.

Redakcja

W sprawie skontaktowaliśmy się ze szpitalem w Kępnie. Informacji udzielił nam ordynator oddziału ratunkowego – Sebastian Filipczak.
Doktor w żaden sposób nie odniósł się do kwestii medycznych, gdyż są one objęte tajemnicą lekarską. Za to z całą stanowczością i odpowiedzialnością stwierdził, że zrobiono wszystko, by ratować pacjentkę, przestrzegając obowiązujących procedur.
Różnica w określeniu czasu zgonu wynikła z przyczyn czysto technicznych, z niedoskonałości systemu komputerowego, o czym rodzina zmarłej miała zostać poinformowana.
Potwierdził, że śmierć pacjentki nastąpiła w karetce.
Wyjaśnił też kwestie kilkukrotnego wykonania testu – otóż, mówiąc skrótowo i w wielkim uproszczeniu, negatywne wyniki testów nie są stuprocentowo wiarygodne, natomiast wynik pozytywny, zwłaszcza gdy badanie przeprowadzone zostanie przez wyspecjalizowane laboratorium, takie jak to we Wrocławiu, z którym szpital kępiński ma podpisana umowę, daje niemal 100-procentową pewność, że dana osoba jest zarażona koronawirusem.
Doktor Filipczak, zasłaniając się tajemnicą zawodową,  nie udzielił odpowiedzi na pytanie, czy w przypadku pani Estery były przesłanki, by przeprowadzać kolejne testy.
Dodał także, że sytuacja ta była wnikliwie analizowana jeszcze w piątek na telekonferencji przedstawicieli  szpitala z dr Luizą Marią Korol – pełnomocnikiem wojewody do spraw koordynacji miejsca docelowego transportu pacjentów z podejrzeniem zakażenia lub zarażonych koronawirusem SARS-CoV-2 – na żadnym etapie nie dopatrzono się uchybień proceduralnych.
– Czasami, a w ostatnim czasie coraz częściej, choroba pokonuje człowieka, również młodego człowieka – zakończył rozmowę z nami dr Filipczak.

 

Reklama
Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Ogłoszenia

Już dziś kup najnowszy numer!

ogłoszenia o pracę

Teksty płatne

Ogłoszenia