Mirosław Deredas – piosenkarz zdobywający coraz większe uznanie polskiej publiczności. W ostatnich latach zasłynął interpretacją przebojów Krzysztofa Krawczyka, trafiając do serc coraz większej rzeszy fanów legendarnego artysty. Mogli się o tym przekonać również mieszkańcy Ostrzeszowa, którzy 23 sierpnia uczestniczyli w koncercie Mirka Deredasa, odbywającym się pod ostrzeszowską basztą (o koncercie pisaliśmy przed tygodniem). Artysta z dużym szacunkiem dla oryginalnych wykonań mistrza Krzysztofa, zaśpiewał jego największe przeboje, zjednując sobie sympatię słuchaczy.
Gdy już umilkły brawa, a piosenkarz podpisał już wszystkie swoje zdjęcia, przyszedł czas na rozmowę dla czytelników „Czasu Ostrzeszowskiego”.
Jakie były początki Pańskiego zawodowego śpiewania?
– To było około 20 lat temu. Czas ten zmierzyłem swoim synem Maksymilianem, czwartym z kolei,
Po czwartym synu zachciało się tacie śpiewać?
– Śpiewam już od liceum, gdzie występowałem w teatrze poezji, tej mówionej i śpiewanej. Było to w Toruniu, bo tam chodziłem do liceum, natomiast tak bardziej zawodowo to się zaczęło około 20 lat temu, kiedy zespół grający przeboje Elvisa Presley’a poszukiwał wokalisty. To mnie zainspirowało – zagrałem z nimi 20 koncertów i stwierdziłem, że to jest to, co całe życie chciałem robić.
Czy Presley był Pana pierwszym idolem?
– To nawet nie był idol, tylko okazuje się, że mam bardzo podobny głos. Dlatego też śpiewam wszystkie piosenki Presley’a, jak również Krawczyka, w oryginalnych tonacjach. Nie jestem aż takim fanem Presley’a, żebym wiedział co w 1959 r. jadł na śniadanie, natomiast uznaję go jako super wokalistę, o cudownym głosie. Śpiewałem przeboje Elvisa w różnych miejscach w Polsce i zagranicą, a teraz od trzech lat śpiewam piosenki Krzysztofa. 5 kwietnia 2021 r. zmarł Krzysztof Krawczyk i wspólnie z żoną postanowiliśmy, że spróbuję zaśpiewać jego przeboju. Zacząłem kupować w empikach różne płyty tego artysty, wybrałem 10 przebojów i tak zacząłem śpiewać jego piosenki.
Dopiero wtedy zaczął Pan doceniać twórczość Krawczyka?
– Zawsze doceniałem Krawczyka, ale dopiero ucząc się jego utworów, zauważyłem z jaką lekkością potrafi śpiewać wysokie dźwięki. To się wszędzie podoba. Występowałem z tymi piosenkami w Stanach Zjednoczonych i kiedy grałem w Bostonie, dowiedziałem się, że w tej samej sali w latach 90. śpiewał Krzysztof Krawczyk.
Mogę dodać, że w naszym Ostrzeszowie Krzysztof także wielokrotnie występował. A która z piosenek Krzysztofa jest z jakiegoś powodu najbliższa Panu?
– Najbardziej podoba mi się „Rysunek na szkle”. Zrobiłem do tego utworu teledysk i został hitem roku 2023 w TVS. Od początku urzekł mnie w tym utworze tekst Janusza Kondratowicza. Bardzo też lubię piosenkę „To co dał nam świat”, która odnosi się do małżeństwa Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego, przeżywającego pewne trudności. Choć po śmierci Anny utwór ten nabrał jeszcze głębszej wymowy. Bardzo też cenię „Byle było tak”, „Pamiętam ciebie z tamtych lat”… Pewnie jeszcze mógłbym wymieniać, ale tu przede wszystkim chodzi o słuchaczy – jak się coś ludziom podoba, to mnie tym bardziej.
Te przeboje tworzyli wybitni mistrzowie: Kukulski, Trzciński, Kleyny, Konopiński, czy wspomniany już Kondratowicz. Ci twórcy w większości odeszli, a następców tej klasy nie widać.
– To zapewne jeden z powodów, że już tak znakomitych, tak melodyjnych piosenek się nie pisze. Muzyka się gdzieś zatraca i pozostaje hałas. Współcześni wokaliści (nie obrażając nikogo) mizdrzą się do publiczności, stają się infantylni. Ewa Bem o jednej z wokalistek powiedziała, że śpiewa jak dziecko. Często brakuje im takiego zaśpiewu…
A przy tym prawie każdy piosenkarz staje się twórcą – napisze melodię i tekst i już uważa się za kompozytora i poetę.
– W piosence najbardziej porywa mnie melodia, nie tylko w refrenie, ale od początku. Weźmy np. utwór „Jak przeżyć wszystko jeszcze raz” – tam już od pierwszych taktów melodia chwyta za serce. Życie jest zbyt krótkie, by śpiewać i tworzyć byle co.
Artyści często zapominają, że śpiewa się dla ludzi…
– Tylko dobrze, gdy ten artysta też lubi to, co jego słuchacze. Może bez przesady, bo nie jest możliwe lubić to, co każdy. Bardziej chodzi o to, żeby robić to, co się kocha, a występu nie traktować jako uciążliwej pracy.
Gdzieś znalazłem informację o Pana związkach jazzem. To trochę inna muzyka.
– Zdecydowanie inna, trudniejsza. Jazzem zaraził mnie multiinstrumentalista Zbyszek Wojciechowski, kiedy jeszcze byłem w wojsku. Jak wyszedłem z wojska, kupowałem winylowe płyty, nie mając nawet gramofonu. Potem jednak odszedłem trochę od jazzu, za to moja córka skończyła szkołę jazzową. Natomiast w 2014 r. udało mi się wystąpić na festiwalu jazzowym w Iławie „Złota Tarka”. Powtórzyłem to rok później. Dla mnie to coś niesamowitego, że nie będąc jazzmanem ani wokalistą jazzowym, wystąpiłem na tak znaczącym festiwalu, śpiewając tam coś z Cockera czy Presley’a.
Ale teraz, na koncertach, nie powraca Pan do jazzu?
– Nieraz zdarzy mi się zaśpiewać Presley’a. Jakby było takie zapotrzebowanie, to czemu nie. Natomiast w programie telewizyjnym „I nie opuszczę cię aż do ślubu”, wystąpiłem z piosenką Elvisa „Can’t Help Falling in Love”, to jedna z moich ulubionych piosenek Presley’a. Skoro mówimy o ulubionych piosenkach, to chciałbym dodać, że do takich należy też utwór śpiewany przez Krawczyka, o którym wcześniej nie wspomniałem – „Już nie obejrzę się”. Piosenka mało znana, lecz piękna. Zawsze, gdy występuję z zespołem śpiewam ją na koniec koncertu. Bardzo to współgra z tekstem i nostalgiczną muzyką.
Jak przedstawiają się Pańskie nagrania płytowe?
– Nagrałem płytę „Ballady”, trochę zahaczającą o jazz. Jest na niej „My Way”, z akompaniamentem fortepianu, „Jej portret”, kilka innych przebojów i standardów jazzowych.
A czy powstanie płyta z repertuarem Krawczyka?
– Zamierzam nagrać taką płytę, w większości z piosenkami, które usłyszeliście państwo w Ostrzeszowie i może dołączę tam ze dwie-trzy piosenki Elvisa Presley’a.
Dużo Pan koncertuje?
– Mogłoby być tego więcej.
A w Ostrzeszowie śpiewał Pan po raz pierwszy?
– W Ostrzeszowie rzeczywiście wystąpiłem pierwszy raz. Pamiętam, że bardzo chciałem zagrać tutaj jakieś 6-7 lat temu, ale… nie udało się wystąpić. Dopiero teraz, dzięki uprzejmości pana dyrektora Michała, mogłem zaśpiewać dla ostrzeszowskiej publiczności.
Po raz pierwszy, ale wierzymy, że nie po raz ostatni, czego życzę Panu i miłośnikom Pańskich piosenek. Dziękuję za rozmowę.
K. Juszczak